Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Dionizego, Nadziei, Zofii , 15 maja 2025

2018-07-25, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Przyjrzałam się, jak sobie Miasto i Miastowi dają radę z nazwami ulic. Wyszło, że śmiesznie. Wiem, że polska narzecza trudna jest, ale żeby aż tak…

Nigdy mnie z latem nie było po drodze. Od zawsze piszę, że to okropna dla mnie pora roku. Nie znoszę upałów, nie cierpię słońca, blasku, wysokich temperatur. Tegoroczna pogoda dla mnie to tortura. Chodzę w przemyślny sposób po mieście, aby łapać cień i miejsca z klimatyzacją. No i nawet to nie pomaga. Właśnie poparzyło mnie słońce. Bąble mam wszędzie, nawet na stopach. Musiałam szukać ratunku u lekarzy, których też nie lubię, ale trzeba było. Dlatego nie bardzo miałam okazję, żeby popatrzeć na Miasto, bo to cholerstwo bąblowe za sprawą słońca maksymalnie mnie życie uprzykrza. Nawet w myśleniu mam luki, bo blask mnie rozprasza. Za daleko mam na Manhattan, żeby w Motylii się pomoczyć, a do Warci kochanej za żadne skarby nie wejdę. Podobnie jak i do Kłodawki, choć obie rzeki szalenie lubię, a Srebrną wręcz bardzo. Został własny prysznic z chłodną wodą. Dobrze, że choć to jest.

Dlatego popatrzyłam sobie, jak Miasto i Miasteczkowi radzą sobie z nazwami ulic. No i generalnie sobie nie radzą. Pisałam zresztą o tym już jakiś czas temu. I myślałam, że może ktoś do słowników poprawnościowych zajrzy. Bo o czytaniu rozporządzeń Rady Języka Polskiego to raczej należy zapomnieć. No i jednak się okazało, że nie. Nikt nie zajrzał i nadal w mediach społecznościowych oraz na portalach lokalnych można się natknąć na piękne potworki. Mój najbardziej ulubiony to ulica Batalionu Zośki. W wielu miejscach jest taka pisownia, w kilku Batalionu zośki. Ortograficznie i historycznie poprawna pisownia jest taka – ulica Batalionu „Zośka”. Analogicznie – Batalionu „Parasol”, bo wszak nie Batalionu Parasola, której zresztą ulicy w Mieście nie ma. Jakby jeszcze do formacji powstańczych sięgnąć, to jest choćby Batalion „Baszta” – też w Mieście nie ma, a też pisownia taka sama. A wracając do Miasta, owa Zośka to pseudonim Tadeusza Zawadzkiego. Harcmistrza, bohatera Szarych Szeregów – świetlanej postaci i wzoru dla polskich harcerzy. Formacja powstańcza, baon harcerski przyjął nazwę od pseudonimu tej wybitnie niepospolitej postaci. I dlatego też owej Zośki się nie odmienia. Baon, batalion tak, zgodnie z odmianą rzeczowników pospolitych, nazwa zostaje w mianowniku i w cudzysłów ujęta.

Mnie dezynwoltura w pisowni akurat tych nazw drażni z kilku powodów. Z powodów: językowego, historycznego, harcerskiego, obywatelskiego. Nieuctwa nie lubię. Podobnie jak i przedmiotowego traktowania rzeczy ważnych na okoliczne potrzeby. Zobaczymy, co się w tym kontekście wydarzy. Ale nadziei na zmianę nie mam. Ale dworować sobie zwyczajnie co jakiś czas będę. A co…

A teraz z drugiego kątka. Policja gorzowska przekazała Muzeum Twierdzy Kostrzyn zabytkową broń. Za jakiś czas będzie można te mauzery i inne straszne strzelające oglądać w Mieście margrabiego Jana. Ja tam czekam i pojadę, choć strzelających nie lubię, ale Twierdzę jak najbardziej tak. I znów mamy piękny przykład związków Miasta z Miastem Jana z Kostrzyna. Takich jest znacznie więcej, bo wielu z Miasta tam pracuje, wielu jeździ do Twierdzy, wielu się na dworcu przesiada w podróży do Berlina. Ciągle ten Kostrzyn jest obecny w naszym, ups, moim życiu. I super. Bo do litanii miast, w których jest mi dobrze, do których tęsknię i do których wracam nieustannie i uporczywie, jest właśnie Miasto margrabiego Jana. Dodam tylko, że dzięki wyśmienitej książce „Hohenzollernowie” prof. Grzegorza Kucharczyka w końcu sobie w głowie tych Hohenzollernów poukładałam.

Ps. No i jaki piękny dzień wczoraj był. Oczywiście pomijam bąble słoneczne i szukanie ratunku. Bo jak w końcu do domu dotarłam, to w skrzynce pocztowej znalazłam grubą kopertę opatrzoną stemplem mego od stycznia Lubuskiego Stowarzyszenia Przewodników Turystycznych „Przewodnik Lubuski”. A w kopercie dwie książki. Jedna to „Zielona Góra. Spacer z przeszłością” Krzysztofa Garbacza a druga to „Kościoły dekanatów zielonogórskich” księdza Roberta Romualda Kufla i Krzysztofa Garbacza. Pomyślałam sobie, że zaledwie dzień wcześniej, bo 23 lipca był Dzień Włóczykija, święto turystów, przewodników i pilotów turystycznych. I dostałam prezent od mego stowarzyszenia. Nieoczekiwany, ale jakże ceniony. Bo jak ostatnio siedziałam w mapach i przewodnikach moich, to najszła mnie oto taka konstatacja – mam dobre mapy po Hiszpanii, po Tajlandii, po USA i gdzie tam jeszcze… Trochę ich w istocie mam. Ale nie mam nic o Winnym Grodzie. No i patrz pan i pani. Teraz mam. No i super. Udam się za jakiś czas, jak ten okropny upał pójdzie precz i blasku nie będzie, do Winnego. Pójdę sobie szlakami za przewodnikiem. Trudne to nie jest. Szynobusiki jeżdżą…

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x