2018-09-03, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Uroczyście ubrana dziatwa szkolna poszła do swoich szkół z wiechciami. Dziatwa oraz młodzież uroczyście przywitała rok szkolny, a potem to już zacznie odliczać czas do ferii zimowych i kolejnych wakacji.
Nowy rok szkolny oznacza jedno. Mnóstwo młodych ludzi pojawi się na ulicach. Ciągle bowiem tak jest, że szkoły, w tym kilka świetnych zawodowych, cały czas ściągają uczniów. Widać młodych ludzi, którzy po zawód i wiedzę, ale i po znajomych oraz rozrywkę zjeżdżają. Najpierw są z lekka nieporadni, trochę błądzą, ale szybko zyskują pewność. Dobrze zaczynają się poruszać po mieście.
Inaczej patrzę na pierwszaków podstawówkowych. Małe idą na swoje pierwsze lekcje wystrojeni, za rękę z mamą lub tatą, często z obojgiem rodziców. I tak naprawdę nie bardzo wiadomo, kto jest bardziej wzruszony, wystraszony, przejęty. Małe – raczej nie, bo nie wiedzą, co ich czeka. Rodzice – owszem tak. Bo wraca wspomnienie ich szkolnych lat, wraca wspomnienie początków i końców kolejnych lat szkolnych, kiedy się ganiało z wiechciami. Fajnie się patrzy na takie ustrojone pędraki, a potem na poważnych już szkolaków z tornistrami i powagą w oczach, bo pani powie, jak pisać literki, jak je składać i takie tam różne ważne sprawy.
Onegdaj, całkiem niedawno, przemieszczałam się miejską komunikacją i doszły mnie strzępki rozmów. Dwie mocno przejęte mamy opowiadały sobie, co już na wielkie otwarcie roku szkolnego zostało zrobione. Obie panie wyliczały – stroje szkolne dzieci, stroje rodziców, kwiaty dla nauczyciela, umówione spotkanie rodziców po ceremonii otwarcia roku, ale też jedna rzecz. Jedna ważna rzecz. Tytki ze słodyczami dla małych, które zaczynają swój pierwszy krok w dorosłe życie, a przecież szkoła takim krokiem jest. Owe panie upewniły się, że wszystko przygotowane. I wysiadły na kolejnym przystanku.
A ja się zamyśliłam nad owymi tytkami ze słodyczami. Tym, którzy gwary miejskiej poznańskiej nie znają, podpowiadam, tytki to torebki z różną zawartością. Ja mam płócienną dziadówkę z napisem Tytka na klunkry, czyli torba na wszystko. Na przydasie, na książki, na ołówki, na drugie śniadanie, na sznytki na zaś ale potem (znów gwara poznańska miejska), na plastikowe pudełka, na tenisówki, i na milion innych rzeczy. W tym przypadku tytki ze słodyczami to chyba oznacza, że panie swoim dzieciom postanowiły zafundować coś niebywałego, czyli pożegnanie dzieciństwa i powitanie dorosłości. Słodycze, choćby lizak, guma do żucia, jakieś żelki i cokolwiek innego mają osłodzić dzieciakom pożegnanie z beztroską przedszkola i sprawić, że wejście w małą dorosłość, czyli w obowiązek szkolny stanie się w miarę znośny.
Powiem tak. Znam ten zwyczaj ze szkół w Niemczech. Parę razy dane mi było oglądać takie rozpoczęcie roku szkolnego, tak się zdarzyło. Wiem, że tak rozpoczęła onegdaj w Gorzowie rok szkolny pewna zaprzyjaźniona za mną mała wówczas dziewczynka. Mnie ten zwyczaj mocno zauraczał i zauracza. Ale zwyczajnie nie przypuszczałam, że ewangelickie przywitanie roku szkolnego i pożegnanie dzieciństwa w jakiś sposób przeniesie się na szerszy grunt. I powiem tak. Zwyczajnie żałuję, że nie popisałam się bezczelnością i nie zapytałam obu pań, w której to szkole dzieci będą ją tak witać i żegnać się z dzieciństwem. Refleks zwyczaj mi umarł. Co zrobić.
Ale jest jeszcze jedna szkoła, która całkiem dobrze przywita swoich uczniów. No nie tytkami ze słodyczami. Bo to już nie ten wiek i nie ta powaga. Mam na myśli gorzowskie IV Liceum Ogólnokształcące im. Tadeusza Kotarbińskiego. Liceum na Rondzie, bo tak się i tej szkole mówi. Prześlicznie odnowione elewacje, wykoszone zielsko, godło i miano na fasadzie aż błyszczy. No pod wrażeniem mocarnym jestem. Piękny, klasycystyczny budynek zachwyca mocno. Wyglądem tylko, ale jak wziąć pod uwagę jednak i kształcenie, akcent kładziony na edukację, to tylko cieszyć się trzeba, że szkoła, znana, uznana i jednak z osiągnięciami w końcu doczekała się godnego wyglądu. No i zwyczajnie super, bo za ostatni czas jakoś tak rzadko o szkołach w takich aspektach się myśli. O szkołach artystycznych nie wspomnę, bo to gorzej niż wstyd.
Wszystkiego naj szkolaki i państwo kadra pedagogiczna oraz pomocnicza na nowy rok. Kolejny trudny dla oświaty, ale wy państwo umiecie sobie z tym radzić, choć was to kosztuje bardzo wiele. Mimo wszystko, wszystkiego naj. Państwo nauczyciele i państwo kadra pomocnicza.
Ps. Bo dawno nie było. Dziś 50. urodziny obchodzi Piotr Rubik. Polski kompozytor, dyrygent, muzyk, producent muzyczny. Artysta, który jednak ma silne związki z Gorzowem. Związki polegają na tym, że wszystkie Oratoria, jakie artysta skomponował, tu zabrzmiały i to przy nadkompletach publiczności. Ale jedno specjalne, na 750-lecie Gorzowa Muzyk skomponował i odbyło się prawykonanie. Dzięki tej kompozycji miasto miało wejść do historii muzyki. Nie weszło, bo moda i uwielbienie dla Oratoriów maestro Rubika minęło jak śnieg w kwietniu. Tak oto bywa z takimi formami muzycznymi, które sięgają po wielkie etykiety, ale nijak się mają do treści. Po szaleństwie przypominającą gorączkę tulipanową w XVII wieku w Holandii nic nie pozostało. Tutejsi, nawet lubiący muzykę niekoniecznie oratoryjną pamiętają, że czegoś słuchali. Czego – to już trudne pytanie. Ciekawy to był fragment w życiu Gorzowa. Szaleństwo biletowe, media stojące w kolejce do Maestro. Tak czy inaczej, Piotr Rubik, który namieszał w rynku muzycznym, na chwilkę stał się guru, był noszony na rękach, obchodzi dziś 50. urodziny. I ta wielka rzesza słuchaczy, która klaskała w jego „oratoriach”, wzruszała się na nich oraz gdzieś na półkach ma jego płyty, a ma, bo wiem, nich mu pogodne myśli wyśle.
Zabulgotało na wieść o tym, że sam słynny Starbucks przybywa do miasta. Już widzę te kolejki po kawę i ciastka owsiane.