2018-09-18, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Zamiast klimatycznej łączki z placem zabaw nad Kłodawką, wielka budowa. Lada moment już nie będzie drzew na Pomorskiej. Nie ma drzew w otoczeniu osiedla Europejskiego. Wygolona Strzelecka.
Zawiało mnie nad Kłodawkę. Niepotrzebnie tam poszłam. Zabolało mnie i tak już bolące serce. Zobaczyłam bowiem, jak łączkę, z którą mam wiele fajnych wspomnień, ktoś zamienił w plac budowy. Ciężki sprzęt, robotnicy uwijający się przy kostkowaniu przestrzeni. Gdzieś tam w kącie stłoczone ławki. Już niepotrzebne, bo kto tam będzie siadał. Zielona przestrzeń nad rzeczką zamienia się w coś, co nie będzie absolutnie przypominać zielonej przestrzeni. Kawałek dalej, po drugiej stronie rzeczki kolejny wielki plac budowy i jeszcze więcej ciężkiego sprzętu. Potem jeszcze króciutkie spojrzenie na kolejny plac budowy na podwórku przy Kłodawce i w końcu wygolona Strzelecka. Drzew przy osiedlu Europejskim już dawno nie ma. Za chwilkę znikną te przy Pomorskiej.
Zostało jeszcze trochę parków, ale kto wie, co się z nimi stanie. Zwyczajnie strach chodzić po mieście, bo co i kawałek, to jakieś wycinki, to jakieś betony, to coś okropnego się pojawia.
Nie rozumiem, dlaczego to się dzieje. Nie rozumiem, co komu zrobiły w mieście drzewa i drzewka, żeby je wycinać. Przecież tyle różnych ugorów jest, prawdziwych ugorów, które można cywilizować, po co wycinać to, co żyje, oddycha, daje tlen i chłód w skwarne dni, a tych będzie przybywać. Czyja pokrętnie rozumiana estetyka każe takie rzeczy robić? Zresztą o jakiej estetyce mowa? To nie jest estetyka, to barbarzyństwo, brak empatii do środowiska.
A skoro o empatii mowa, to myślę sobie o tym, jak rewitalizuje zieleń choćby Teatr Osterwy, przy którym jest taki skwero-parczek ze starymi drzewami. Też dyrekcji teatru mogło przyjść do głowy, że zatrudni firmę, właściwie „firmę”, która zaprojektuje zieleń, czyli wydziabie stare i posadzi w ich miejsce kikutki, wytyczy nikomu niepotrzebne ścieżki i będzie cudownie. Nie, tam na szczęście nikomu do głowy takie coś nie przyszło i stare drzewa mają się dobrze. Oraz te nowe, już z imionami drogich teatralnych przyjaciół i aktorów. Nawet stara trawa jest zadbana, bo nikomu też nie przychodzi do głowy, żeby nową z wałka położyć.
Podobnie ma Muzeum Lubuskie. Też mogłoby wyciąć trochę drzew, bo po co ich tyle przy willi czy w Bogdańcu. Tylko zacieniają i sypią liściem jesienią. Ale nie. Tam się robi inwentaryzację, bada się zielsko wysokie. Może się ciekawą ścieżkę wytyczy – co nie znaczy – wykostkuje i wybetonuje.
Strach chodzić po mieście, strach, bo ciągle ktoś gdzieś coś wycina. A przecież tak lubimy jeździć w różne zakątki. Ja lubię. Lubię gapić się na łąki w środku miasta, a takowe widuję czy na wschodzie, czy na zachodzie. Tam jakoś można.
Nie wiem, kto podpowiada prezydentowi takie rozwiązania, taką siekierezadę. Szkoda, że w otoczeniu prezydenta nie ma nikogo, kto powiedziałby – szefie stop, może jednak nie. Może można inaczej. Bez wycinek, bo te zwykle źle są odbierane. Szkoda bardzo.
I dodam jeszcze jedno – nie przemawiają do mnie argumenty, że drzewa w mieście to zagrożenie. Właściwie pielęgnowane, a przez lata tak nie było, są tylko ozdobą i dają wytchnienie.
Mam za złe miastu, że przy całym gadaniu o rewitalizacji, o konsultacjach i podobnych rzeczach, właśnie to, właśnie kwestie zieleni jakoś tak sprytnie pominięto. Mnie w tej kwestii w całości władza zawiodła. A miało być inaczej. No i jest. Niestety.
Dodam tylko, że jak Niemcy projektowali Nowe Miasto, to specjalnie myśleli o zielsku przy Kłodawce. Pragmatyzm i konsekwencja w myśleniu o całości właśnie lega w gruzach. Będzie betonowo, kostkowo, gładko i bez sensu. No cóż.
Przyjrzałam się maleńkiej burzy w necie, która dotyczyła materiału promującego „rodową siedzibę księcia Lubomirskiego-Lanckorońskiego w Lubniewicach”. Tak, tak, dokładnie tak.