2018-12-29, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Zawsze wyjazdy burzą mi trochę kalendarz. Coś ucieka, czegoś zapominam, bo jakoś trudno wychodzę z przyjemności podróżowania. Tym razem jest podobnie.
Jakoś niemal uciekła mi setna rocznica wybuchu powstania wielkopolskiego, jedynego w sumie wygranego zrywu narodowego. Niemal, ale jednak muszę słów parę napisać. Jako absolwentka renomowanego UAM od tamtych czasów stale stykałam się z tematem powstania. Zresztą Wielkopolanie od tamtych chwil są dumni z tamtego zrywu. Zawsze powtarzali, że to właśnie im się udało. Co się zresztą dziwić, przecież kilka pokoleń wychowało się w zaborze, gdzie obowiązywała zasada – Ordnung muss sein. No i właśnie ten ordnung spowodował, że i powstanie potrafili zaplanować i przeprowadzić tak, że zwyczajnie się udało.
Ostatnio w lokalnym radiu usłyszałam, że w Mieście jest kilka grobów powstańców wielkopolskich. Ponoć kilka. Otóż spieszę z wytłumaczeniem, że tych grobów jest więcej niż kilka, cała duża i znakomicie oznaczona kwatera tych zasłużonych powstańców znajduje się na cmentarzu świętokrzyskim i moim zdaniem pamiątkowa tablica im poświęcona winna stanąć właśnie tam, a nie na nekropolii na Żwirowej. Jakoś tak mam, że akurat jeśli o historię chodzi, to nie lubię multiplikowania bytów, bo to niczemu nie służy. A ostatnio mamy z tym do czynienia w mieście po raz wtóry. Ech, co zrobić.
No i muszę też dodać, że od niemal zawsze przywiązana jestem do Skwierzyny, miasteczka, w którym po II wojnie światowej też się osiedliło kilku powstańców wielkopolskich – zawsze byli niezmiernie dumni z tego faktu. A ja jako dziecko nie bardzo rozumiałam, o jakim powstaniu ci mili panowie mówili na spotkaniach w szkole.
Bardzo szkoda, że zabrakło w mieście jakiejś formy dyskusji o tym wydarzeniu, bo wielu gorzowian wczoraj i dziś chwali się dziadkami, którzy brali udział w powstaniu. Ciekawym byłoby posłuchać, jak wspominają swoich krewnych, czy oni coś opowiadali, jak to powstanie u nich zostało. No cóż, 200. rocznicy nie dożyję, czyli pozostanie mnie tylko gdybanie i zapytywanie uprzejme znajomych – jak tam z ich dziadkami było.
Ps. Miało być jeszcze o remontach, ale zwyczajnie mnie się nie chce, bo stale jestem pod wrażeniem przepięknego Ołomuńca….
Przyjrzałam się maleńkiej burzy w necie, która dotyczyła materiału promującego „rodową siedzibę księcia Lubomirskiego-Lanckorońskiego w Lubniewicach”. Tak, tak, dokładnie tak.