2019-03-23, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Będzie tłumaczenie wspomnień Maksa Bahra. Będzie książka oraz konferencja poświęcona temu oświeconemu fabrykantowi. Wielkie brawa!!!
Jak dla mnie to informacja dnia, miesiąca, pierwszego pół roku jeśli chodzi o Książnicę. Piszę ostrożnie – pierwszego pół roku, bo kto wie, co się jeszcze wydarzy i czym nas biblioteka wojewódzka zaskoczy.
Ale do rzeczy, bo jak napiszę…. Zgodnie zresztą z przysłowiem, to mogę zostać opacznie zrozumiana. Otóż mój przemiły znajomy, dyrektor WiMBP poinformował, że trwają prace przy tłumaczeniu wspomnień Maksa Bahra, trochę już nawet jest gotowe, a jesienią będzie konferencja i książka. To jest coś niebywałego, coś, czego nikt wcześniej nie zrobił. I za to wielkie, olbrzymie brawa. Nikomu wcześniej nie przyszło do głowy, aby to zrobić.
A przecież Max Bahr to kardynalna dla przeszłości miasta postać. Oświecony i światły fabrykant nie tylko budował i produkował, a tym samym pomnażał własny majątek. To przede wszystkim wielki społecznik, który wspierał swoich pracowników poprzez cały system udogodnień społecznych, budował dla nich domy – stoją do dziś na Zawarciu i ludzie do dziś w nich mieszkają. Założył bibliotekę, własny kawał gruntu oddał na powiększenie dzisiejszego parku Siemiradzkiego. Zresztą wymieniać zasługi to olbrzymi płat atłasu albo równie wielki zwój papirusu. Wiele śladów po nim zostało w mieście.
A tu masz, zostały też zapiski. Myślę, że nie tylko ja o tym nie wiedziałam. Znakomicie się stało, że Książnica je ma i tłumaczy. Myślę, że to będzie niezwykle zajmująca lektura. Rzeczywiste świadectwo tamtych czasów, kiedy tworzyła się potęga gospodarcza Landsbergu. Teraz każdy zainteresowany będzie sobie mógł przeczytać, co Max Bahr myślał, jak układały się jego sądy o mieście, zakładam, że tam to znajdę.
Jestem od zawsze za książkami, za wydawaniem drukiem rzeczy, które odnoszą się do tego miasta. Do jego przeszłości, do jego teraźniejszości oraz projektów na przyszłość. Już z góry się cieszę, że moja regionalna półka się wydłuży i to właśnie o taką rzecz. Bo jeśli mamy n wydawnictw literackich, poetyckich, dziennikarskich, to zapisków obywateli takiego kalibru nie mamy wcale.
Brawo, że powtórzę, Książnica. Brawo bibliotekarze, brawo. I oby więcej takich rzeczy drukiem. Czekam mocno i bardzo niecierpliwie.
I tylko dodam, że Książnica ma coraz więcej takich projektów – projektów odnoszących się do literatury, do tekstów. Oczywiście, nie zaniedbuje też i działań kulturalnych i edukacyjnych, ale wahadło wychyla się w stronę tekstów. I z tego tak najbardziej trzeba się cieszyć. Ja się cieszę ogromnie.
A teraz z drugiego kątka. Bo zwyczajnie muszę. Z dużą dozą zniesmaczenia przyjęłam informację, iż środowiska narodowe i prawicowe – młode – wystąpiły do szeryfa, aby miasto nie popierało ani nie wspierało Ukraińców, których jest coraz więcej w mieście. Główna teza jest taka, że pomoc w sprawach urzędowych w języku ukraińskim na stronie miasta tylko pogłębi rozdźwięk między diasporą ukraińską a Polakami. Gdzieś w tle pobrzmiewa niewypowiedziana teza, że Ukraińcy zabierają pracę. Nie powiem, jak na te wystąpienia zareagowali moi znajomi. Postanowiłam sprawdzić, jak to z tą pracą jest. Wolnym krokiem, co w moim przypadku jest raczej rzeczą trudną, przeszłam się tylko po kilku ulicach w centrum. Nie powiem, ile znalazłam kartek z informacją – szukam do pracy, dam pracę.
I właśnie tę wiedzę dedykuję tym młodym ludziom z opaskami ich organizacji na rękawach. Nie ma chętnych do prac, pewnych prac. Gorzowianie wolą jeździć do Niemiec i tam pracować na kasach czy w magazynach, bo zarobią znacznie więcej niż w rodzimym mieście. A przecież wszyscy, powtórzę, wszyscy oczekujemy, że w sklepach nie będzie kolejek, że firmy będą działać sprawnie. Skoro gorzowianie nie chcą tych prac, to pracują tu Ukraińcy, głównie oni. I tylko chwalić miasto trzeba, że postanowiło wyjść tym ludziom naprzeciw. Jak powiedział szeryf – zwykła ludzka przyzwoitość to nakazuje.
Otwarta Europa, a w takiej żyjemy, tak właśnie działa. Gorzowianie pracują w Niemczech, Holandii, Belgii, na Wyspach. I też w większości nie na eksponowanych stanowiskach. U nas, na niekoniecznie eksponowanych stanowiskach pracują inni, z innych krajów. Trzeba sobie pomagać, trzeba się wspierać.
Robią to już instytucje kultury. Teraz dołączyło miasto. I tylko ręce do oklasków składać, że tak się dzieje. Trzeba się wspierać i trzeba sobie pomagać. Tylko tyle i aż tyle.
Przyjrzałam się maleńkiej burzy w necie, która dotyczyła materiału promującego „rodową siedzibę księcia Lubomirskiego-Lanckorońskiego w Lubniewicach”. Tak, tak, dokładnie tak.