2020-03-04, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Szłam ostatnio ulicą, którą rzadko chodzę i serce mnie bolało. Co i rusz widziałam zniszczoną elewację.
Miasto postanowiło podsumować projekt rewitalizacji. Można wypełnić stosowny kwit, można się podzielić kolejny raz wrażeniami, jak nam się żyje w zrewitalizowanym, albo rewitalizowanym od trzech lat mieście. Mam pełne prawo o tym pisać, ponieważ mieszkam w zdaniem urzędników zdegradowanej dzielnicy Nowe Miasto.
Skoro można, więc czynię to w tym miejscu. Otóż mieszka się tak, jak przed słynną rewitalizacją, a może odrobinę gorzej. Właśnie przez to, że nic poza sferą gadania się nie zmieniło, a jak już to zdecydowanie na gorsze.
Jak chuliganeria paciała po wyremontowanych i niewyremontowanych domach, tak pacia. Jak chodniki były krzywe i zaśmiecone, tak nadal są krzywe i zaśmiecone. Zieleni z miasta, ze ścisłego centrum zdecydowanie ubyło, bo magistrat uparł się wszystko betonować i przykrywać grubymi płytami. Z nostalgią zawsze wspominam swój wyjazd do portugalskiego Porto, gdzie tramwaje jeżdżą po dywanach z trawy. Strzyżonej i pielęgnowanej dodam.
W moim bezpośrednim otoczeniu nie zmieniło się nic na pozytywne. Bo za pozytywne nie mam zabetonowanego i rozświetlonego jak Las Vegas Kwadratu oraz ponoć zrewitalizowanego parku Siemiradzkiego, gdzie też zamontowano dziesiątki nikomu niepotrzebnych lamp. Do wiedzy magistratu – tam nikt nie chodzi wieczorami na spacery, a lampy sobie świecą. Tylko po co?
Przy moim miejscu pracy magistrat urządził coś, co trudno nazwać. Przechodnie śmieją się, że to inspekty. Mogą być inspekty, ale jak już je ktoś zrobił, to powinien o nie dbać. Efekt – żałosny bardzo. Zapraszam pomysłodawcę, żeby popatrzył na te smętne badyle.
O cyrku przy Wełnianym Rynku nie piszę, bo szkoda słów.
Tak to właśnie wygląda rewitalizacja. Dużo gadania, dużo wielkich i pompatycznych słów, masa zmarnowanego papieru, a efekty mniej niż mizerne.
Są skrawki ładnego w mieście, między innymi właśnie to miejsce do takich należy. I dobrze jest się napatrzeć, bo potem już nie ma na co.