2020-04-27, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
To było coś niesamowitego. Po miesiącu siedzenia w domu pójść do lasu na pieszą łazęgę. Było niesamowicie. Jak się okazało, wielu z nas wpadło na podobny pomysł.
Najpierw wymyśliłam, że pójdę z Kamienia do Kostrzyna. Ale potem okazało się, że kilka, naprawdę kilka zaprzyjaźnionych osób ma ideę, żeby machnąć 20 kilometrów po lasach wokół Kłodawy. No to dawaj, jadę. Od razu tłumaczę, szliśmy w przepisowych odległościach, w autobusie komunikacji publicznej też siedzieliśmy w przepisowych odległościach, bo inaczej zwyczajnie się nie dało. Z Chwalęcic też wracałam miejską komunikacją i też w przepisowych odległościach od innych pasażerów. Mieliśmy maseczki, tak więc nikogo na nic nie narażaliśmy.
Łazęga była przepiękna. Ale co najważniejsze, miałam okazję posłuchać, co mówią zwykli ludzie o zarazie. No i w kolejności idzie to tak – przede wszystkim cały czas boimy się korona, niektórzy mają po dwie lub więcej maseczek. Następnie – wszyscy czekamy na to, żeby się przemieszczać swobodnie, także a może przede wszystkim już za granicę. Nawet nie na jakieś megawakacje, ale choćby na jeden dzień i wcale nie uważamy, żeby kwarantanna była potrzebna, bo przecież sąsiedzi już uwalniają gospodarki i widać, że korona tam mija. Po kolejne – nawet jak już teraz można się przemieszczać tylko niedaleko, to trzeba szukać okazji, bo ciekawe rzeczy można w różnych Biedronkach i innych Lidlach kupić, dla przykładu tanie kołdry i poduszki, które są najlepsze dla alergików (słowo honoru, nie miałam pojęcia, że stać kogoś na objeżdżanie sklepów, aby tego asortymentu w bardzo okazyjnej cenie poszukać). I następne – ciągle nie satysfakcjonuje nas praca zdalna, bo przecież to nie to samo, co w biurze przy własnym biurku i regale z ważnymi kwitami - jednym słowem – chcemy do pracy!!! Chcemy do pracy!!! Oraz chcemy do szkoły, bo tęsknimy za kolegami i nauczycielami, a nawet, a niech tam będzie, za klasówkami. Ale już chcemy wracać do normalności. I tu przyznam, mam dysonans poznawczy, bo przecież wszyscy zawsze chcieli duuuuużo wolnego, a jak zaraz nam to wolne, na siłę, ale jednak wolne dała, to już mamy tego dość. Dziw nad dziwami. No i po następne – ludzie przekazują sobie informacje, gdzie jaki sklepik jest czynny, choćby z takimi dobrami, jak włóczka czy farba, żeby dokończyć remont kuchni. I wcale nie chodzi o Castoramę czy inne markety budowlane, tylko o coś blisko domu, albo z żywym człowiekiem, z którym można słówko zamienić.
Poza tym ludzie, nawet obcy sobie i oddaleni o przepisowe metry żartują już z korona i tego, że musimy siedzieć w domu. Przykład? Proszę bardzo. – Jak to dobrze, że Bóg dal nam uszy. I nie, wcale nie po to, żebyśmy mogli słuchać, co do nas ktoś mówi, tylko po to, żeby o nie zaczepić troczki od masek. Bo jakby uszu nie było, to byśmy musieli dokonywać jakichś ekwilibrystycznych sztuczek z zawiązywaniem masek na głowie, a tak zaczepiamy o uszy i jest. I przyznam, że też bym na to nie wpadła…. No i jeszcze jedno – co będzie, jak te maski, które zresztą są traktowane dość niefrasobliwie, trzeba będzie nosić latem, kiedy gorąc afrykański nas dotknie, bo że dotknie, to nikt nie miał złudzeń – ano będziemy nosić ażurowe, bo w tych zwyczajnie się nie da oddychać. Co ja bardzo dobrze wiem, ponieważ już zdążyłam załapać infekcje gardła i miałam je skręcone w trąbkę przez kilka dni.
Właśnie o tym rozmawiają ludzie w komunikacji miejskiej.
A co można było zobaczyć w lesie, zwłaszcza w popularnych podgorzowskich miejscach rekreacji. Ano tłumy ludzi z grillami, wędkami, wałówką, szczęśliwych, że mogli wyjść z domu. I to były przyjazne spotkania. Bo jakoś ludzie, przynajmniej ci, których spotkałam podczas łazęgi, tacy byli. Nawet nieznajomi pozdrawiali się dobrym słowem, niczym za starych turystycznych czasach na szlakach w górach.
Może ta zaraza coś zmieni w ludziach, choć ja na razie złudzeń za wielkich nie mam. Ale kto wie, zobaczymy.
I tylko trzeba mieć nadzieję, że spadnie w końcu jakiś deszcz, bo inaczej władza znów zamknie lasy i to wcale nie przez korona, a przez suszę. Czego nikomu, a zwłaszcza sobie nie życzę, bo jeszcze trochę w czterech ścianach, a zwyczajnie zwariuję.
Ps. Wczoraj minęło dokładnie 40 lat od chwili pierwszej wycieczki, jaką zorganizował Klub U Szefa. Klubowicze pojechali do jednego z cudów świata i okolic podgorzowskich, czyli do doliny Santocznej. Było to także powołanie do życia Klubu Turystyki Pieszej Nasza Chata, do którego mam przyjemność należeć. I dzięki któremu wykręciłam już na swoim klubowym liczniku ponad 2 tys. kilometrów. Gdyby nie było zarazy, to pewno zrobilibyśmy uroczystą wycieczkę pierwszym szlakiem, byłoby radośnie i pięknie, jak to u nas bywa. No cóż, trzeba poczekać na lepsze czasy…
Siedziałam sobie spokojnie przy komputerze, aż tu nagle moje ucho złowiło rytmiczne odgłosy. No i się ucieszyłam. Na podwórku nie całkiem pięknym pojawiły się dzieci.