Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Alicji, Alojzego, Rudolfa , 21 czerwca 2025

Oj, jak mi brakuje jazzu na żywo, czyli idź wirusie precz

2020-04-30, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Zawsze mogę sobie odpalić płytkę Ornette’a Colemana albo Hariet Tubman czy jak zwykle Milesa Daviesa, ale nie ma to jak koncert na żywo, a przez to cholerstwo nie wiadomo, ile jeszcze trzeba będzie czekać.

O tym, że mamy w Mieście klub jazzowy z najwyższej półki, a może i jeszcze lepiej, nikogo raczej przekonywać nie trzeba. Jeśli się gdzieś w Polskę pojedzie i w światku muzycznym powie się Gorzów, wówczas można na bank usłyszeć… No tak, Jazz Club Pod Filarami, albo Filary, albo Boguś Dziekański. Mnie przed laty wieloma udało się na słowa – jestem z Gorzowa, więc wiem, jak się gra jazz, a zwłaszcza, jak potrafi grać Janina, udało dostać zwrot za bilet na koncert, który tylko koncertem był z nazwy.

Piszę o tym, bo dziś mamy Międzynarodowy Dzień Jazzu, zatem wypada zwyczajnie pogratulować Prezesowi, że mu się ciągle chce i dzięki temu Filary to jeden z najjaśniejszych punktów w gorzowskiej kulturze. Prezes w dniu jazzowego święta wszystkiego naj!!! Kolegom jazzmanom też naturalnie.

Piszę o tym, bo choć i Klub, i Akademia doczekały się swoich publikacji, bardzo seriożnych książek, z dużą liczbą danych, to uważam, że Filary zasługują na jeszcze jedno wydawnictwo – na książkę mityczno-bajeczną, opisującą niezwykłe wydarzenia, do których tam dochodziło przez lata. Kilka przednich anegdot sama tam przeżyłam.

Do najważniejszego dla mnie wydarzenia doszło podczas któregoś tam koncertu skrzypaczki Luluk Purwanto i jej męża. Byli już wówczas znani w Gorzowie, mieli dać kolejny koncert. W składzie zespołu awizowany był jakiś włoski perkusista. Zastanawialiśmy się z Prezesem, kto to może być, bo jednak Włosi i jazz to pojęcia ledwo styczne. Nie doszliśmy do żadnych wniosków. No i nadszedł oczekiwany dzień. Luluk się spóźniała, ale jakoś nikt nie miał żalu. No i w końcu zespół przyjechał. Weszła Luluk, za nią jaj mąż, a za mężem …. Wysoki, w okularach, szczupły Afroamerykanin typowej bejsbolówce na głowie. Tachał ze sobą jakiś bęben. Mnie się wydawało, że coś mnie się przywiduje. Ale zobaczyłam Prezesa, jak staje niczym rażony piorunem i byłam pewna. Nie żaden Włoch miał tego wieczoru zagrać na perkusji, tylko sam wielki Billy Cobham, legenda jazzowej amerykańskiej perkusji, jeden z najbliższych współpracowników Milesa Davisa. Długo by gadać, jak to się stało, że się w Jazz pojawił. Efekt był taki, że potem pół jazzowej Polski długo Prezesowi zazdrościło, a drugie pół się obraziło, że nie dał znać iż KTOŚ TAKI występował…. Prezes sam dowiedział się w chwili, kiedy Biily Cobham wtaszczał osobiście swoje bębny do klubu.

Potem i wcześniej wiele było takich niezwykłych wydarzeń. A to Richard Bona się spóźnił aż trzy godziny na koncert, bo z Budapesztu zabrał ze sobą jakąś fankę i jechał długo trzęsącym się autobusem, a na granicy okazało się, że panna była z Brazylii i nie miała polskiej wizy. Czar Bony sprawił, że jednak na koncert dojechał.

Albo wiele wydarzeń pod hasłem Jazz na Gruzach. Przecież dziś to by nas wszystkich pozamykali za coś takiego… Albo występ braci Golców, kiedy jeszcze grali jazz i to jak, jak po Kluczu do Kariery stali w foyer w Teatrze Osterwy i do bladego rana grali na przemian słynne tematy jazzowe oraz co sprośniejsze przyśpiewki góralskie. Szczęściem, Prezes był zalatany i nie za bardzo wiedział, co my tam w tym foyer tak naprawdę słuchamy… Oj było super.

Tak mają ludzie jazzu, tak się dzieje w ciekawych i znanych miejscach, które mają swój klimat, swoją legendę, swoich fanów. Tak jest z ludźmi jazzu, bo jazz to swing, to wolność, to wszystko, co w kulturze jest ożywcze.

Szczęściem jest, że mamy taki Jazz Club.

Ps. Przypominam, bo zwyczajnie muszę. Dziś mija 56 lat od słynnej premiery komedii Hieronima Lubomirskiego „Don Alvaresa” w reż. Ireny Byrskiej, z przepyszną scenografią Antoniego Uniechowskiego, oraz muzyką klawesynistów francuskich, Jana z Lublina oraz innych kompozytów polskich wydobytych z siedemnastowiecznych tabulatur do słów Adama Władysławiusza i anonimów zestrojoną przepięknie przez Jana Bukowskiego; pokazane na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych w 1965 r. i w telewizji w 1966 r. Przedstawienie stało się krajowym wydarzeniem artystycznym. Rolę tytułową grał Witold Andrzejewski, wówczas aktor teatru, później kanonik i proboszcz w Gorzowie. No tak…

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x