2020-08-14, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Wczoraj odbyła się akcja ratowania księgozbioru jednego ze znanych gorzowian. Książki trafiły do Centrali. A mnie zaczęło nurtować pewne pytanie.
Kilka lat temu, podczas któregoś z wyjazdów Klubu Regionalistów, chyba do Frankfurtu, ktoś z nas zadał bardzo ważne pytanie – Co będzie z naszymi książkami, jak przyjdzie ten czas? No bo staliśmy w grupie coś około dziesięciu osób i w poważnej części nasze księgozbiory się pokrywały. Bo każdy z nad kolekcjonuje regionaliki, a tych ostatnio sporo wychodzi, każdy ma klasykę, ja oraz kilka osób mamy sporo książek poświęconych Niemcom i Czechom. Podobieństw jest bardzo dużo. Śmieliśmy się wówczas, że jak przyjdzie ten czas, to co książnica zrobi z 15 Encyklopediami Gorzowa, tyloma egzemplarzami innych książek.
Wówczas to były żarty. Ale jak się okazuje, teraz to zaczyna być poważne pytanie. Bo albo ktoś się wyprowadza gdzieś daleko – jak w przypadku tej osoby, albo odchodzi na Niebieskie Łąki, a książki zostają. Mnie kultura nie pozwala książek wyrzucić. Jak nie chcę jakiejś mieć, to oddaję do biblioteki i po problemie. Ale to są pojedyncze egzemplarze, zwykle nowości, z którymi rozstaje się bez żalu.
A co z tymi zaczytanymi, z podkreśleniami, z notatkami na marginesie? Bo i takich mam sporo, i jak na razie nie mam zamiaru oddawać ich nikomu. Okazuje się, że to poważny problem. Kultura bowiem uczy traktowania książek z szacunkiem (jeszcze). Ja mam w dodatku szacunek do każdego słowa pisanego, słowa generalnie. I co? Nie kupować książek, nie tworzyć domowych biblioteczek? No jak to, a jak się zechce znów sięgnąć do książki, której nigdzie nie ma?
Biblioteka ma swoją pojemność, podobnie z archiwum czy biblioteką muzealną. Jeszcze nikt nie wymyślił przystani starych książek, więc może pora to uczynić. Bo co zrobić, kiedy trzeba oddać swoje ukochane książki, a nie ma komu i nie ma gdzie? Pytanie pozostaje więc otwarte.
A teraz będzie z innego kątka. Jutro 100-lecie bitwy warszawskiej, jednej z najważniejszych w dziejach XX wieku w Polsce. Młody kraj musiał stawić czoła potężnej nawałnicy ze wschodu. Mądrzy generałowie tak poprowadzili operację taktyczną, że się udało. Od razu zastrzegam, że jako niewierząca w żadną religię, ani nie praktykująca niczego w tych sensach, odrzucam cudowne wyjaśnienia tego faktu. Kilka lat temu z pewnym gorzowskim historykiem spędziłam kilka godzin na dyskusji między innymi o tej bitwie. Porozumienia nie osiągnęliśmy w żadnym z punktów – a wyszliśmy od bitwy pod Sarbinowem. Ja bowiem stoję na stanowisku, że wszystko to geniusz ludzkiego rozumu, talent do pewnych rzeczy – na przykład do taktyki wojskowej, oddanie danej sprawie i jeszcze kilka, mocno przyziemnych rzeczy. Pan odwrotnie – choć historyk, jednak zwolennik tezy o sprawczości sił niebieskich. Sama dyskusja była w istocie komiczna. Do niczego nie doszliśmy, co więcej pan historyk się na mnie obraził, że taka jakaś dziwna jestem i obrażony do dziś jest.
Jutro pewno wszystkie telewizje trąbić będą o bitwie warszawskiej i cudzie, który się wówczas zdarzył. Otóż uprzejmie informuję, że ja w cuda nie wierzę, natomiast w potęgę ludzkiego umysłu, że powtórzę, jak najbardziej tak.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.