Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Irydy, Tamary, Waldemara , 5 maja 2025

Znów jechała straż, znów się coś paliło

2020-08-22, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Żar piekielny znów nas dopadł. Coś okropnego lało się z nieba, z ziemi, z wszędzie. Wlokłam się do domu i patrzyłam na pędzące wozy strażackie. Nie wiedziałam, o co tak naprawdę chodzi.

To absolutnie nie był dobry dzień. Dla mnie, dla której temperatura optymalna do życia to jest 18-20 stopni Celsjusza w plusie latem i coś około – 10 do – 15 zimą. Dodam, zimą to i – 25 może być. Najwyżej jakiś koc na siebie narzucę i będzie OK. Szłam rano do pracy i już nie było dobrze. Potem musiałam z mojej pracy wyjść – z budynku, w którym jest cieniście i w moim fyrtlu chłodno. Oraz ciemno, bo po co korzystać z energii, kiedy nie ma takiej potrzeby. No w końcu trzeba było wyleźć i się przemieścić ku domu własnemu.

Najpierw usłyszałam syrenę – nie da się jej z niczym pomylić, tak ryczy syrena dużego bojowego wozu strażackiego, który przebija się przez na ten moment zatłoczone miasto. Przystanęłam, żeby zobaczyć i widziałam, jak bojowy wóz strażacki się przebija przez Wybickiego. Tak naprawdę na wysokości zadania stanęli tylko kierowcy miejskich autobusów, bo choć ulica wąska, to starali się maksymalnie zjechać i udostępnić pole do szybkiego przejazdu panom strażakom. Nie pierwszy raz to widziałam. Za każdym razem, kiedy ryczy strażacka syrena, właśnie ludzie MZK zachowują się mega dobrze. To oni pierwsi tak się ustawiają, żeby pożarnikom maks miejsca dostarczyć. Co się dziwić, zawodowi i znakomici kierowcy, wiedzą, co się może wydarzyć.

Teraz syrena ryczała i znów było książkowo dobrze. Oczywiście, jacyś inni kierowcy też się starali, nawet im wyszło. Strażacy przejechali w miarę bez problemów.

Dopiero potem się dowiedziałam, że jechali do pożaru na tereny popoligonowe, bo jakiś skretyniały kretyn uznał za słuszne ogień tam podłożyć.

Upał morderczy, w cieniu + 34 stopnie, w słońcu pewno jakieś + 70. Strażacy jadą do pożaru podłożonego przez jakąś kretyńską rękę. Trudno tam dojechać, więc dawaj na piechtę – bo trzeba pożar ugasić. My w cienkich szatkach, oni w bojowych ubraniach. To jest trudne zwyczajnie do wyobrażenia. Taka służba. Udało się znowu. Pożar opanowany.

Powiem tak. Trzymam mocno kciuki za tym, żeby temu draniowi, który ogień tam podłożył, rozniecił, udało się postawić zarzuty – te karne. Żeby odpowiedział za własną  głupotę. I nie, wcale mu więzienia nie życzę. Bo co to za kara, kiedy ktoś siedzi w celi i nic nie robi. Tylko odbębnia wyrok, a my za ten jednak ekskluzywny hotel płacimy. Życzę mu tego, co robią strażacy. Sprzątania i niwelowania skutków małych rzeczy, jak choćby olej rozlany na ulicy. I w pełnym strażackim bojowym rynsztunku. W tych ciężkich butach, w mundurze, w kasku. Najpierw niech zapłaci za całą akcję, a potem do roboty. Oczywiście mrzonka, bo tak się nie da, ale tego temu głupkowi życzę.  Zwyczajnie jak zwykle nie da się znaleźć winnego.

Tylko panów strażaków mi żal. Bo oni są wzywani do każdej głupoty. W tym przypadku też do głupoty, tyle tylko, że wywołanej jakąś durną ludzką ręką. Panowie, szacunek wielki.

To też nie był dobry dzień, bo musiałam przejść po mieście. Musiałam. Paliło mnie wszystko. Powietrze, obłędne słońce, podłoże. Zatęskniłam do Portugalii, do tego małego, ślicznego kraju, gdzie już od dawna tramwaje jeżdżą po trawiastych torowiskach, gdzie zieleń jest dla ludzi czymś bardzo ważnym. Gdzie jednak dba się i o zabytki, ale i o komfort ludzi. Komfort, czyli niwelowanie skutków ugotowania planety. Tam nikomu do głowy nie przychodzi likwidowania zieleni. Żadnej zieleni, nawet małych trawek. Jak dobrze by było, żeby też ktoś w końcu w tym mieście tak naprawdę pochylił się nad zielenią właśnie. Jedno drzewo, nie kikutek zasadzony na potrzeby jakiegoś programu, a drzewo właśnie potrafi obniżyć temperaturę. O kikutki się nie dba, usychają. O drzewa się nie dba, bo po co. Trzeba brukować, cementować, produkować paskudne miejsca. Miejsca bez życia, bez powietrza, miejsca parszywe.

Wiem, że to brzmi okropnie. Ale tak to wygląda. Zabetonowane, założone kamieniami, odhumanizowanie, nie dla zwykłych ludzi. Taka moda przyszła. Nie wiem, komu się to podoba,  bo mnie i coraz większej liczbie ludzi nie. Trawek tylko szkoda. Bruku brakuje, oddechu też.

Ps. Wróciłam znów do Jeżycjady Małgorzaty Musierowicz za sprawą pewnej nowej książki. To się nazywa Na Jowisza, uzupełniłam Jeżycjadę. Duży tom. Pięknie wydana rzecz. Czytam z czułością i wracam do książek Małgorzaty Musierowicz. I po części też do rzeczy jej brata, wspaniałego polonisty pana profesora Stanisława Barańczaka. W mieście naszym mieszka n polonistów, którzy kończyli filologię polską w Poznaniu i dane im było słuchać wykładów pana profesora, niektórzy zdawali u niego egzaminy. Ja nie miałam tego szczęścia. Ja tylko słuchałam na wykładach  teksty – mój przyjaciel Staś Barańczak. Mam w domu kilka ważnych przekładów pana profesora – w tym oczywiście Szekspira. Każdemu, kto lubi dobrą literaturę polecam. Pana profesora książki to oblig. Wszyscy poloniści to wiedzą. A Jeżycjadę też. Bo skoro sam wielki Czesław Miłosz tę sagę czytał, doradzał autorce, to chyba nie ma lepszej rekomendacji. Noblista czytał literaturę dla dorastających panienek… No rzecz niebywała. I bardzo mu się podobało. Dawaj czytać i dawaj jechać do Poznania i iść śladem Borejków. Toć to blisko jest.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x