2020-09-23, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
No i niestety, trwa bal z parkiem Wiosny Ludów. Już wiadomo, że aż trzy firmy, wszystkie spoza miasta chcą przywrócić ponoć utraconą świetność najbardziej reprezentacyjnemu parkowi miejskiemu.
Niestety. Znów zaczyna się festiwal z naprawami w parku Wiosny Ludów, w tym oczywiście też w jego najpiękniejszej części, czyli w Parku Róż. Zgłosiły się firmy z Piły, Kościana i Gdańska i za ponad 5 mln zł każda chcą upięknić nam to miejsce.
Przyznam, że mnie za każdym razem ciarki latają po krzyżu, kiedy słyszę – remonty, naprawy i inne upiększania przestrzeni publicznej. Bo to się zupełnie od jakiegoś czasu w naszym mieście nie udaje. Przybywa zabetonowanych, wyłożonych płytami i płytkami przestrzeni, usuwa się drzewa i zaczynają dominować industrialne pustynie.
Zwyczajnie boję się, że tak właśnie skończy się w parkiem Wiosny Ludów, tym bardziej, że miasto nie odeszło od pierwotnych planów z białymi ławkami w części różanej, z budową jakichś podestów przy stawie, jakby to był jaki wielki akwen i potrzeba przystani dla jednostek pływających.
Nie mam zwyczajnie zaufania do tych działań. Napatrzyłam się ostatnio na zrewitalizowany park Siemiradzkiego oraz na to, co dzieje się w parku Kopernika i nie, nie tak i nie w tą stronę. Może dlatego, że byłam onegdaj w Różance szczecińskiej i tu pełny zachwyt, że bardzo prostymi, choć zdaję sobie sprawę, że jednak kosztownymi metodami można osiągnąć znakomitą jakość. Może dlatego, że również onegdaj byłam znów - po raz milionowy zresztą - w najbardziej reprezentacyjnym parku Brandenburgii czyli w Sanssouci i też znów się napatrzyłam. I byłam w jeszcze innym parku – w Wannsee i też się napatrzyła, No i po co? Po to, żeby mnie bolało wszystko, kiedy patrzę na to, co tu się wyrabia.
Za każdym razem, kiedy ktoś się bierze za upiększanie sfery publicznej w mieście, osiąga odwrotny od zamierzonego efekt. Dlaczego brakuje chęci, pomysły, refleksji – może byśmy pojechali i popatrzyli, jak inni to zrobili i jak to faktycznie wygląda. Jak to działa? Bo mam nieodparte wrażenie, że plany i wymogi do planów piszą panie urzędniczki w wymyślnych okularach i na wysokich obcasach. Tak na pewno było w przypadku skweru przy Łaźni i efekt jest koszmarny. Miłosiernie nie napiszę, co myślę o dorobieniu gęby polskiemu bohaterowi poprzez postawianie takiego rzeźbiarskiego kuriozum w centrum tego miejsca.
Wiem, że mogę sobie pisać, gadać, apelować, narzekać, a i tak będzie, jak chcą urzędnicy. Jak się patrzy na dotychczasową jakość, to mocno byle jak.
A teraz z innego kątka. Otóż jest pewna firma w mieście naszym, która zajęła się produkcją czeczoty, czyli czegoś wybitnie szlachetnego, a zupełnie zapomnianego. A przecież w 20-leciu Międzywojennym meble z czeczoty były niemal na wagę złota. Każdy elegancki salon, którego nie stać było na jakieś egzotyczne drewno, chciał mieć meble właśnie z tego pozornie uszkodzonego drewna. Czeczota wraca do łask, bo znów ktoś zaczął doceniać oryginalność materiału. No i proszę, u nas w mieście też jest firma, która umie z tym surowcem postępować. Byłam zafascynowana.
Ps. Otóż tak, proszę szanownych, otóż dziś mija dokładnie 75 lat od chwili, kiedy przy ul. Drzymały 26, tak, tak, w dzisiejszym MCK, otwarto Sowiecki Klub Oficerski. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że podczas bankietu do tańca przygrywała doskonała orkiestra jazzowa. To pierwsza informacja o kultywowaniu w mieście po wojnie muzyki jazzowej, grała zapewne jedna z gorzowskich kapel muzycznych. No proszę, radzieccy oficerowie i zakazana murzyńska muzyka, jak się wówczas jazz nazywało. Ot siurpryza….
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.