2020-11-12, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Najpierw zawiesiłam polską flagę na balkonie u rodziców, a potem z rosnącym przerażeniem patrzyłam na to, co się wyczynia w stolicy. Nie przypuszczałam, że zobaczę obrazki jak z jakiegoś Bangladeszu.
Hymnu w Dzień Niepodległości nie śpiewamy, bo nigdy tego nie robiliśmy, ale flagę wieszamy i owszem. Zresztą jak i w inne święta. Uważamy, że zwyczajnie tak trzeba. Choć ja jakoś przesadnie nie jestem przywiązana do kwestii narodowości, ale taki obyczaj jest, więc nie dyskutuję.
Było fajnie. Do momentu. Do momentu, aż włączyłyśmy z mamą telepatrzydło i z rosnącą grozą w oczach patrzyłyśmy na to, co pseudopatroci, a tak po prawdzie zwyczajni chuligani wyczyniają w stolicy kraju nad Wisłą. Groza w moim sercu rosła.
Mam dużo lat, niejedno przeżyłam. Pamiętam strajki studenckie, sama w nich uczestniczyłam. Z jeszcze dawniejszego dawna pamiętam wojsko na ulicach – stan wojenny. Przeżyłam atak rakiet lecących na Tel Aviv. Wyjących syren nigdy nie zapomnę. Byłam świadkiem pacyfikowania zdziczałych neonazistów w Berlinie przez niemiecką policją, ale czegoś takiego, co się działo w Warszawie jakoś sobie w cywilizowanym kraju nie bardzo mogłam wcześniej wyobrazić.
I najgorsze jest to, że tym ludziom ktoś dokumentnie namieszał w głowach, ktoś im powiedział, że to patriotyzm. Zwykła bandyterka kolejny raz sterroryzowała nam stolicę. Groza rosła. Nawet jak się siedziało w wygodnym fotelu, z kawą w ręce i o 400 km od wydarzeń. To zwyczajnie nieprawdopodobne. To coś absolutnie strasznego. I to w Dzień Niepodległości.
Nie ma słów żadnych, a przynajmniej cywilizowanych, aby określić te wydarzenia, aby określić role przywódców takich wydarzeń. Moim zdaniem nie powinno być miejsca w przestrzeni publicznej dla takich bandytów. Ukradli mi Dzień Niepodległości.
A potem przyjechałam do Miasta. Był późny wieczór. Poszłam specjalnie pod IV Liceum, żeby popatrzeć, że można inaczej, że to jednak radosny dzień, że barwa biało-czerwona ma sens i jeszcze jakieś znaczenie. Tyle mi z tego dnia ostatecznie zostało.
No i jeszcze większy wstręt do polityki. To też.
Ps. Dziś mijają dokładnie 94 lata od uroczystego poświęcenia nowego mostu na Warcie; mostu Gerlofa. W 1945 r. został on wysadzony, w 1951 r. odbudowany w dawnym kształcie, w latach 1967-69 – przebudowany, i ponownie przebudowany w latach 2005-2007. Dziś nosi nazwę Mostu Staromiejskiego. I jest zwyczajnie śliczny.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.