2020-11-19, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Kiedy widzi się zwykłych mieszkańców, którzy czyszczą fasady budynków, to serce rośnie. Bo to jest bardzo dobry prognostyk na przyszłość.
Szłam szybko, bo praca, ale musiałam się zatrzymać, bo nagle zobaczyłam grupkę ludzi czyszczących jedną z najpiękniejszych kamienic w centrum, tę narożną przy Dzieci Wrzesińskich i Sikorskiego. To najprawdopodobniej efekt działań pana Tomasza, który jako pierwszy wyszedł na ulicę i odczyścił fasadę domu, w którym mieszka.
Jak widać, coraz więcej ludzi ma dość popaćkanego centrum, zresztą niemal całe miasto wygląda jak brazylijska fawela.
Widać wszyscy zwyczajnie mają dość tego i zaczynają sami walczyć z paciagami, bo tych paskudnych malunków w żaden sposób uznać za szlachetną sztukę graffiti nie można. Prawdziwe graffiti czy murale można w mieście zobaczyć w wielu miejscach, jak choćby na osiedlu Słonecznym, na filarach gorzowskich mostów czy na zawarciańskich kamienicach.
To tam można się przekonać, jak pięknie mogą wyglądać budynki właśnie tak ozdobione. Przecież niemal całe miasto pojechało zobaczyć przepiękny mural, na którym uwieczniono stare miasto, na którym jest bimbka i lampa gazowa. To o takie murale i graffiti chodzi a nie chamskie paciagi.
Ktoś może powiedzieć, że to Zakład Gospodarki Mieszkaniowej powinien o takie rzeczy dbać. Otóż moim zdaniem nie – bo ile można remontować, naprawiać, czyścić. Dopóki ludzie sami nie zadbają o swoje, dopóki sami nie będą zwracać większej uwagi na to, co wspólne, to miasto właśnie tak będzie wyglądać, będzie popaćkane, będzie zaśmiecone i zwyczajnie brzydkie.
Mam też nadzieję, że za przykładem pana Tomka i kolejnych porządkujących pójdą następni. A prawda jest taka, że jak sam ktoś coś zrobi, to będzie o to dbał. I niech tak się stanie.
I z drugiego kątka – otóż dzisiaj mija dokładnie 18 lat od chwili, kiedy zaczęła się Wiela wycinka klonów na ulicy Chrobrego. Bardzo dokładnie pamiętam tamte wydarzenia. Pamiętam gorzowianki, które płakały na widok bezceremonialnie wyrywanych drzew. Pamiętam słowa ówczesnej ogrodnik miejskiej (nazwisko miłosiernie pominę, choć pamiętać będę do końca życia), która tłumaczyła, że klony to przeżytek, lepiej posadzić japońskie wiśnie piłkowane i będzie prześlicznie. Ile trwało życie tych wisienek? Rok? Myślę, że mniej. Ostała się tylko jedna, która nie przeżyła tych wykopów, które obecnie trwają. Zawsze, kiedy ktoś wycina drzewa, obojętnie w jakim celu, boli mnie serce, a kiedy dzieje się to w takim celu, czyli bez sensu, boli mnie bardziej. A ponieważ wycinka przy Chrobrego była wielkim barbarzyństwem, pamiętać ją będę chyba do końca życia.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.