Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Irydy, Tamary, Waldemara , 5 maja 2025

Zjechały Mikołaje oraz pojawiły się Bałwanki

2020-12-07, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Święta coraz bliżej. Widać to na ulicach i placach, gdzie się rozświetliły dekoracje. Ja tam zwolenniczką nie jestem, ale skoro większość lubi, to co zrobić.

Bałwanki, choinki, Mikołaj i jego sanie oraz girlandy i inne ozdoby już się świecą i będą się świecić chyba do stycznia. Taka tradycja, bo tak trzeba, bo ludzieńki chcą, bo dzieci się cieszą. Podobnie zresztą jest przy okazji Wielkiej Nocy, kiedy to w mieście pojawiają się jajka i kurczaki.

Właściwie widziałam ozdoby tylko w centrum i nie wiem, czy poza też coś jest. Miałam zwyczajnie bardzo trudny i mocno zapracowany weekend, więc nawet nie miałam szans ryznąć choćby na jakieś osiedle. Ale w centrum znów jest na bogato. Jak dla mnie stawianie świątecznych dekoracji – tych bałwankowych, Mikołajowych w sytuacji, kiedy o śniegu i mrozie jest z lekka schizofreniczne. A na pewno śmieszne. Inaczej postrzegam natomiast dekoracje na drzewach, bo one jednak jakoś się komponują, co więcej, wyglądają pięknie. Zwłaszcza kiedy robi się ciemno i one rzeczywiście ubogacają smutne ostatnimi czasy miasto.

Inna rzecz, że ja nie jestem zwolennikiem nadmiernych dekoracji, które wymagają energii. Uważam od lat, że w dobie ocieplenia klimatu, dobie, kiedy naprawdę maksymalnie trzeba dbać o zieleń, o wydatkowanie energii, rozsądnie gospodarować energią, pozyskiwać ją ze źródeł odnawialnych, wydatkowywać na naprawdę potrzebne rzeczy, takie dekoracje to zbytek. Zbytek, bez którego można żyć. Mało, można, trzeba się nauczyć żyć. Trzeba, bo naprawdę za chwilkę niewielką już będzie za późno. Bo zwyczajnie nie będzie skąd tej energii wziąć.

Wiem i rozumiem, że to może być nudne, ale co zrobić. Tak samo nudne jest uczenie się mówienia poprawnie, pisania bez błędów i wielu innych rzeczy, bez których trudno mówić o cywilizacji i dobrych zachowaniach.

No cóż. Powtórzę, ja mam dość mocno ambiwalentny stosunek właśnie do takiego radosnego działania, ale skoro tylko ja tak mam, to niech ja sobie pozostanę ze swoimi wątpliwościami, a ludzieńki niech się radują. Cóż trudno.

A teraz z drugiego kątka, tego o którym wspomniałam wyżej – dobrym zachowaniu. Otóż od czasu, kiedy ze względów kovidowych zamknięte zostały wszystkie restauracje i bary przychodzi mi walczyć z …. No właśnie, jak nazwać to zjawisko? Jak nazwać tych facetów, którzy upodobali sobie schody do mojej kamienicy i tam sobie urządzili bar pod gołym niebem. Powiem otwartym tekstem – zwyczajnie szlag mnie trafia, kiedy wracam do domu i widzę, że na schodach – trzech dokładnie przesiadują jakieś osobniki, które piją piwo lub coś mocniejszego. Dobrze im tam jest. I kiedy wchodzę do domu, to panowie z całą rewerencją wstają i się usuwają. Ale potem imprezka pod chmurką dalej trwa. Tak było też i wczoraj, dla odmiany rano, bo w niedzielkę szłam do pracy dość wcześnie. Otworzyłam bramę, a tam całe stado już z lekka pijanych facetów i jakiś pan z pieskiem. No bal był. Fuknęłam, że może by w końcu sobie poszukali innej bramy. Rewerencja owszem, była. Nawet dobrego dnia mi pożyczono. Ale co z tego, kiedy wejście jest brudne i oplute oraz zabałaganione – bo puszki, bo pety.

Czułam zwyczajne obrzydzenie do tych ludzi, do tego, że muszę się przedzierać i muszę mówić, że mają sobie iść precz. Mało mnie obchodzi, że ktoś z nich zachoruje. Mnie chodzi o to, że tak nie powinno być. Wiem, nie ma światów idealnych. Tacy ludzie byli, są i będą. Ale dlaczego na moich schodach, w mojej kamienicy. Może im się wydaje, że skoro Sławek nie może otworzyć Haitrungu, dawnej Popularnej, to przesiadywanie na moich schodach zrekompensuje im brak ulubionego lokalu?

Covid pokazał, że są ludzie, dla których zaraza żadną barierą nie jest. A ja, durny miś od lat przekonuję, że czarne legendy dotyczące niektórych dzielnic (w mieście bez dzielnic oficjalnie) już nie istnieją. Że to tylko wspomnienie tych pionierskich czasów, kiedy rzeczywiście coś złego i przykrego w różnych kątkach miasta się działo. Teraz znów w Nowym Mieście mamy biesiadowanie pod chmurkami, na schodach do kamienic, na Kwadracie. Historia się cofnęła, czy jak, bo nie rozumiem….Ech.

Ps. Dziś mija 571 lat od chwili, gdy władze krzyżackie przekazały pieniądze, które były winne mieszkańcom Gorzowa za plac pod cegielnię, Chmieliniec [Hoppengarten] oraz teren zwany Hoppenbruch; pierwsza wzmianka o Hopfenbruch, czyli Chmielińcu, terenie położonym na krańcach obecnej ul. Warszawskiej, który na przełomie XIX i XX w. stał się rekreacyjną częścią miasta. Chmieliniec – coś cudnego, przepadł w pomroce dziejów. A szkoda, bo to było piękne miejsce. O krzyżakach miłosiernie nie wspominam. Bo jak się interesuję zakonami rycerskimi, to przede wszystkim joannitami (czarne płaszcze i białe krzyże maltańskie), potem templariuszami – białe szkaplerze i czerwone krzyże, na samym końcu krzyżakami – białe szkaplerze i takie peleryny na nich czarny krzyż. Choć z racji zainteresowania regionem nimi powinnam się interesować. No jednak nie. Najbliżsi są mi joannici i templariusze…. Co zrobić, taka karma.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x