2020-12-16, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Dawna poczta, dziś obiekt Orange właśnie trafił na sprzedaż. Tak, tak proszę wszystkich, ten charakterystyczny, który po rajdzie Armii Czerwonej zimą 1945 roku ocalała bez zniszczeń.
Nie uwierzyłam, kiedy na profilu przemiłego znajomego znalazłam tę informację. Ale to prawda. Dany budynek Cesarskiego Urzędu Pocztowego, potem Poczty Polskiej, dziś Orange idzie na sprzedaż. Tak właściciel go opisuje: „Budynek Cesarskiego Urzędu Pocztowego (Keiserliches Postamt) to eklektyczny obiekt z czerwonej cegły, bogaty w detale architektoniczne odnoszące się do gotyku, baroku i klasycyzmu. Budowla z 1890 r. zachowała niemal całkowicie swój początkowy wygląd.
Konserwator zabytków w piśmie z dnia 21.10.2015 r., informuje, że nieruchomość została wpisana na listę zabytków pod numerem rejestru L69 decyzją Lubuskiego Konserwatora Zabytków z dnia 1.04.2003”.
Przemiły znajomy ma nadzieję, że może miasto kupi i przekaże na użyteczność publiczną. Może na jakąś galerię, albo na co innego. Ja tam nie mam złudzeń. Nie będzie żadnego zakupu, bo miasto nie ceni starych. Widać to było po radości, z jaką pozbyło się Zawarciańskiego Zameczku, czyli pałacyku Hermanna Pauckscha. Nie wierzę i raczej nic mnie nie przekona, że miasto tym razem kupi zabytek. Bo niby i po co oraz na co. Galeria? A kto pamięta o podstawowym znaczeniu tego słowa? Galeria to dziś sklepów natłok w jednym budynku. Dom kultury – toć mamy dwa i też za bardzo nie wiadomo, co z nimi robić, bo jeden się wali, a drugi trzeba przenieść na jakieś wygnajewo, bo ponoć w Kwartale Kultury się nie zmieści.
Mnie tam szkoda, że znów świadek jednak znaczenia tego miasta, świadek dziejów, który ocalał podczas głupiej rajzy Armii Czerwonej po mieście, idzie pod młotek i diabli wiedzą, co tam będzie. Na pewno nie można urządzić galerii sprzedażnej, bo klientów zwyczajnie na kolejny sklep zabraknie. Na mieszkania się nie nadaje, pozostają jedynie biura. No cóż.
A teraz z drugiego kątka. Otóż miasto rozdaje produkty na barszcz czerwony wigilijny plus do tego recepturę, jak ten barszcz ugotować. Pomysł całkiem, całkiem, ale żeby zaraz polować na świąteczne tramwaje czy autobusy? Inna rzecz, że ja zwyczajnie nie lubię rozdawnictwa. Ale jakby miasto powiesiło na swojej stronie przepis na ten barszcz wedle pana Pawła Salomona, to na pewno bym spróbowała zrobić. W końcu jak powszechnie wiadomo, barszcz to bieda zupka polska, którą jadało zarówno polskie chłopstwo nieubogie, jak i polskie państwo po dworach. Bo tam sama jarzyna i nic więcej. Nie to co mój ulubiony barszcz ukraiński, który namiętnie gotuję i tak samo chętnie jem.
To co? Magistracie, można liczyć na ten przepis?
No i jeszcze jedno. Lasvegasów przybywa w zastraszającym tempie. W ubiegłym roku wcale ich tak dużo nie było. Zaczęłam nawet myśleć, że może w ten sposób ludzie odbijają sobie smutki tego straszliwego ze wszech miar roku. Nawet na balkonie sąsiadów pojawił się taki lasvegas, bardzo ozdobny, mrugający, taki barok na balkonie. No coś zwyczajnie okropnego. Ale skoro ludziom się podoba… ja przeżyję, ale nigdy nie zrozumiem, po co to jest.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.