2020-12-23, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Zawsze można liczyć na rodaków. Zawsze, zwłaszcza jeśli chodzi o uprzykrzanie życia innym. Właśnie u mnie na podwórku zaczął się sezon na petardy.
Nie wiem i raczej nie staram się dociekać, skąd ludzie biorą to cholerstwo. Nigdy nie lubiłam ogni sztucznych, zwanych dziś fajerwerkami. Nigdy, od najwcześniejszego dzieciństwa. Od zawsze się tego boję, od zawsze drażni mnie hałas. Od zawsze nienawidziłam sztucznych ogni na patyczku, które były popularne w moim dzieciństwie. Bałam się tego jak diabeł święconej wody, a okropna rodzina mnie tym badziewiem straszyła.
Nigdy też nie miałam zrozumienia ani podziwu do pokazów tego czegoś. I jak zawsze liczyłam na to, że tym razem może naród się opamięta i będzie wywalał w powietrze ciężkich pieniędzy. Powietrze i bez tego ma się dość kiepsko, co pokazują ostatnie badania specjalnej agendy od atmosfery.
Dlatego nawet się ucieszyłam, że ze względu na zarazę nie będzie publicznych sylwestrów. Bo nie można się gromadzić, bo warunki sanitarne. Zresztą każdy dziś na pamięć zna zestaw podstawowych pojęć obowiązujących od marca. No i masz, jednak Polak potrafi. Od kilku dni u mnie za oknem, ale generalnie na terenie całego Nowego Miasta mamy strzelaninę. Co prawda, nie jest to jak w samą sylwestrową noc kanonada jak pod Wizną, ale jednak. No i mnie szlag trafia, bo huku nie lubię, błysków nie lubię, generalnie nie lubię, jak ktoś zaburza przestrzeń publiczną. I oczywiście przy tym ani pół policjanta, ani pół strażnika miejskiego. Zresztą to się jakaś norma zrobiło. No cóż, muszę przeżyć, choć za bogów chińskich nie zrozumiem, jak komu nie żal wywalać w powietrze kasę, za która można byłoby kupić fajną książkę albo pół biletu do Berlina. Na to drugie pół kasa się zawsze jakoś znajdzie…
A teraz z drugiego kątka. Poszłam ci ja sobie w zacnym towarzystwie przemiłego znajomego na bulwar nadwarciański. Po prawdzie, żeby się pogapić na koniunkcję planet, co to spektakularnie jednak wyglądało. Ale przy okazji zobaczyła coś pięknego, naprawdę coś pięknego. Otóż ruszył remont willi Herzoga, czyli dawnej siedziby Ligi Obrony Kraju. Tak, tak, tego modernistycznego budynku na nadwarciańskim bulwarze wschodnim. No i proszę wszystkich, jak kto jest czuły na urodę detalu architektonicznego, na pietyzm wykonania, niech w te dyrdy leci, bo już naprawdę jest na co popatrzeć. Mnie to zachwyciło. Już zachodnia elewacja jest prawie gotowa. Na remont czekają pozostałe. No i chyba jest to ostatni moment, aby zrobić zdjęcie bocznej fasady z napisem Liga Obrony Kraju. Coś nieodzownie przechodzi do historii. Warto to utrwalić.
A skoro przy utrwalaniu jestem, to zdałam sobie sprawę w tego, że mam nieobfotografowany Gorzów. Nie mam zdjęć placu Jana Pawła II, które kilka dni temu były mi niezbędne. Tak więc mam zadanie na nadchodzące dni – portret fotograficzny, ale w reporterskim stylu, miasta, w którym mieszkam. Bo znacznie lepiej mam utrwalone na zdjęciach choćby Poczdam, Berlin czy Drezno, podobnie jak i Tokio. No cóż.
Ps. A zmęczonym ciemnościami egipskimi, które z reguły w grudniu panują chcę przypomnieć ludowe przysłowie, które idzie tak – Na Boże Narodzenie dnia przybywa na kurczę przestąpienie, a na Nowy Rok – na barani skok. Znakiem tego, za chwile znów będzie jasno….
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.