2021-09-17, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Zawsze jest to ruletka, zawsze nie wiadomo, czy się uda. Żadne zaklęcia nie pomagają. I ironią jest, kiedy się pomyśli, że w 20-leciu międzywojennym regulowano według pociągów zegarki.
Wczesny wieczór, choć ciemno. Niewielka stacyjka, która kiedyś była całkiem spora. Za jakąś chwilkę ma przyjechać pociąg ze stolicy kraju do stolicy kulawego województwa.
Nagle głos z megafonu – Pociąg z Warszawy opóźniony jest o 40 minut. Opóźnienie może ulec zmianie. Za niedogodności przepraszamy.
Szlag i wszystkie plagi. Znów. Ale co zrobić. Czekam. I nie wiem, że za chwilkę zrobi się kabaret. Bo nagle jak z podziemi wyrasta dwóch kolesi pod dobrą datą i choć „informacji nie udziela się”, to oni chcą wiedzieć, gdzie jest ten zgubiony pociąg, bo ich koleś tam jedzie. Informacja, co to nie udziela się, tłumaczy, że gdzieś jest, może w Zbąszynku, a może już w Międzyrzeczu. W jakiejś kolejowej przestrzeni na pewno. Kolesie decydują, że 40 minut to jednak dużo i oddalają się w sobie tylko znanym kierunku. Za niedługą chwilkę do informacji, co to nie udziela się, przychodzi pan ze ślicznym psem. Ja wabię psa, a pan słyszy, że no cóż, pociąg opóźniony, ale dobrze, że jedzie, bo bywa, że nie jedzie i wtedy jest klops.
No i w końcu jest. Trzy wagony ciągnięte przez klasyczną lokomotywę wjeżdżają na stacyjkę. Jadę.
Jadę i dumam. Co się do jasnej Anielki porobiło z tą niegdyś sztandarową instytucją? Pociągi jeżdżą lub nie. Nie, bo się dla przykładu wszystkie dwie lokomotywy popsuły, a ta trzecia, co to przyjechała, żeby odciągnąć te dwie popsute, popsuła się w Górkach Noteckich czy jakimś innym Sarbinowie. Na dworcu w Mieście nad Trzema Rzekami wygląda jakby to nigdy dworzec nie był. Zawsze jest loteria – kasa będzie czynna, czy też trzeba latać po bilety w poszukiwaniu państwa konduktorów. Zresztą oni super są, bo mają dużo cierpliwości do coraz bardziej wkurzonych podróżnych.
Podobne obrazki przeżywam co jakiś czas, coraz częściej zresztą. I zastanawia mnie, co tu jest grane. Czemu w XXI wieku nie można jakoś ustawić kolei tak, jak to było w 20-leciu międzywojennym czy też jak jest dziś u naszych sąsiadów, gdzie bahny i vlaki jeżdżą często, punktualnie i generalnie jakoś to trybi.
Buduje się jakieś nowe perony, za chwilę coś kompletnie niepotrzebnego, co szumnie nazywane centrum przesiadkowym też zacznie powstawać. Tyle tylko, że po co i dla kogo. Niegdyś jeden ze znaków firmowych państwa stał się śmieszną wydmuszką złożoną z miliona spółek i spółeczek bez odpowiedzialność żadnej wobec najważniejszego klienta, jakim jest podróżny.
Szlag mnie zwyczajnie trafia, ale jestem na pociągi skazana. I będę nimi nadal podróżować, choć właśnie skończyły się moje zasoby cierpliwości i dobrego podejścia do kolei w generalności. Szkoda, że bahny i vlaki nie mogą zastąpić niegdysiejszego PKP.
Renata Ochwat
Ps. 135 lat temu w Gorzowie odnotowano wyjątkowo wczesny przymrozek jesienny. Czekam na zimę jak kania na deszcz. Czekam.
Są skrawki ładnego w mieście, między innymi właśnie to miejsce do takich należy. I dobrze jest się napatrzeć, bo potem już nie ma na co.