2021-11-12, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Poświętowaliśmy dzień niepodległości. Różnie. Prywatnie. Miejsko. Rodzinnie. Koncertowo. W zaciszu domu własnego, ale i w przestrzeni publicznej. Oby wszędzie tak, jak w Gorzowie.
Jak było wszędzie, nie wiem i chyba raczej nikt nie wie. Oczy wszystkich skierowane były na stolicę z wielu przyczyn. Długi balet sprawił, że było chyba tam jednak w miarę. Jak tam było naprawdę, wiedzą tylko ci, co tam byli.
Ja byłam tu. W mieście nad trzema rzekami, duszona przez zapalenie krtani, więc z lekka okropnie. Ale zaraza odpuściła, więc trochę widziałam.
Widziałam cudnie oświetlone budynki użyteczności publicznej, jak moja Filharmonia, jak IV Liceum Ogólnokształcące, jak w końcu budynek magistratu. Widziałam mnóstwo ludzi, którzy szli nieformalnym szlakiem Niepodległości i fotografowali oświetlone budynki i samych siebie na ich tle. Sama pomagałam w zdjęciach. Okazało się, że moje na pół ślepe oko jednak coś tam widzi. Bo zdjęcia komórkami jednak wyszły.
Widziałam Małych Gorzowiaków pod magistratem i potem jeszcze w centrum. Widziałam ludzi, którzy byli szczęśliwi i zadowoleni, że mogą się cieszyć w tym tak ważnym dniu. Sama siedziałam w Filharmonii na koncercie niepodległościowym. Słuchałam obu koncertów fortepianowych Fryderyka Chopina i potem jeszcze jednego nokturnu zagranego na bis.
Słuchałam opowieści o tym, że ktoś pojechał do Poznania po rogale marcińskie, ktoś po gęś do Międzychodu, a ktoś jeszcze inny poszedł wcześniej do lasu, żeby poszukać wielkich drzew, świadków wydarzeń.
Nie było w mieście żadnych marszów, żadnego sztucznie zwoływanego wzmożenia, ale nikt z tego powodu nie płakał, ani nie wyrzekał. Ale też nie było nikogo, kto by powiedział, że nic się w mieście nie działo, bo działo się bardzo dużo i bardzo godnie.
Bardzo godnie, to najlepsze określenie tego, co się wydarzyło wczoraj w Gorzowie. Bo było godnie. A żeby tak było, dołożyły się instytucje miejskie, w tym sam Urząd Miasta. I za to słowa podzięki oraz gratulacje.
Odkąd bowiem zajmuję się lokalnością, dziejami tych ziem po II wojnie światowej, to zawsze mam rozziew poznawczy. Polega on na tym, że my tu, na ziemiach zachodnich mamy (ja mam) pewien problem z niepodległością. Bo o ile ludzieńki w takiej Skwierzynie czy Międzyrzeczu nie mają żadnych skrupułów w świętowaniu Niepodległości, my tu w Gorzowie jednak chyba powinniśmy mieć. Wynika to z historii, polityki i wszystkiego, co się z tym łączy. Za długi to papirus, aby się tu nad tym zastanawiać, ale zawsze mam to w głowie. Zawsze jest jakieś ale.
Dlatego też tegoroczne obchody tego ważnego święta w mieście, naszym mieście, uważam za wzorzec metra obchodów tej rocznicy. Nie było masowej manifestacji (zwykle wymuszonej), jakichś dziwnych tekstów, jakiegoś bredzenia polityczno-łopatologicznego. Za to było radośnie, pięknie, bezpiecznie. I z niespodziankami.
Magistrat dołożył tym razem maks starań, aby tak właśnie było. Niewymuszenie, propozycyjnie, do wyboru. Nikt nikogo nie zmuszał do jakichś pochodów, do marszów, do słuchania przemów i oracji. Ktoś chciał zobaczyć oświetlone budynki, to poszedł. Ktoś chciał posłuchać polskiej muzyki – miał okazję. Ktoś zechciał siedzieć w domu – siedział.
Poświętowaliśmy niepodległość. Godnie. W radości. Z dumą i wzruszeniem. Było biało-czerwono, było patriotycznie, było tak, jak moim zdaniem być powinno.
Rzadko ostatnio mówię, że Gorzów potrafi. Tym razem bardzo mocno potrafił. Tak bardzo, że moim zdaniem stał się wzorcem metra obchodów ważnych rocznic. Takich, jakim moim zdaniem jest 11 Listopada – nie potrzeba jakichś marszów, nie potrzeba żadnych grających ławek. Wystarczą proste gesty. Miasto i jego instytucje to zrobiły. Proste, a jakie ciekawe i jak dobrze przez mieszkańców przyjęte.
No może na zaś ale potem, jak mówią w Poznaniu, e nie, żadnych zasiów…. Było super.
I niech tak zostanie.
Renata Ochwat
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.