2022-01-25, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Teresa Lisowska odeszła. Moja bardzo dobra znajoma, podziwiana aktorka, pedagog, reżyser, kobieta wielu pasji i działań. Trudno się godzić wyrokami, ale jednak. Cudna kobieta.
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam Teresę Lisowską, wcale nie myślałam, że jak trochę wody w Warcie upłynie będę miała zaszczyt oraz niezmierną przyjemność dołączyć do grona jej znajomych. Bo pierwszy raz, tak świadomie, z imienia i nazwiska, zobaczyłam Ją na scenie Teatru Osterwy w roli Ani z Zielonego Wzgórza. Milion lat temu to było. Miałam kilkanaście lat, uczyłam się już w ogólniku w Miasteczku i pojechałam ze szkołą do Teatru właśnie na Anię z Zielonego Wzgórza. Nie była to pierwsza moja wycieczka do teatru. Ale pierwsza taka ważna. Bo zapisałam sobie w pamięci nazwisko aktorki. Mało tego, sama na własną trochę dziwną rękę wyciągnęłam parę razy do Osterwy koleżanki ze szkoły. Jeździłyśmy czym się dało i jak się dało tylko po to, żeby znów zobaczyć Rudzielca.
Kiedy po latach rozmawiałam o tym z Teresą, to się śmiała. Nie wiedziała, że miała całkiem oryginalny fan club fiśniętych nastolatek z Miasteczka. Chyba było jej miło.
Potem znów trochę wody w Warcie upłynęło. Ja po latach i wielu różnych spektaklach o Ani w różnych teatrach wróciłam do Miasteczka i Miasta. Regularnie zaczęłam bywać na wszystkim w Teatrze Osterwy. Pamiętam „Miasteczko Salem”, pamiętam wiele jej różnych innych ról. Potem do tego doszło Studio Teatralne, prowadzone przez Krystynę Zienkiewicz, które dla mnie było Jej studiem, bo to ona tam grała pierwsze teatralne skrzypce. Pamiętam spektakle przez Nią reżyserowane, długie rozmowy o tym, jak dzieciaki do teatru zapalić.
A potem przyszło jeszcze coś. Terenia, bo już stała się Terenią, wraz z panią Elą Intek zaangażowały się w ratowanie kamienicy, w której mieszkały – na Wawrzyniaka ulicy to jest. Pomagałam im kilka razy w tym dziele. Zresztą pani Ela Intek należała do fan clubu – już wówczas szerokiego – Teresy. Po premierach u Osterwy na chwilkę sobie przystawałyśmy i trochę rozmawiałyśmy. Pamiętam nawet, jak wybitnie krytyczny ksiądz prałat Witold Andrzejewski, nota bene aktor Ireny Byrskiej, parę razy mówił – A wiesz, to tak generalnie wale nie było potrzebne, ale ta Teresa… Właśnie, ta Teresa.
Kilka razy rozmawiałyśmy o wulgaryzmach na scenie. Rudzielec, bo do końca miała rude włosy, mówił – nie, można inaczej. Trzeba inaczej.
Potem przyszły kłopoty ze zdrowiem. Terenia została inspicjentką. Na swoim pierwszym spektaklu jako inspicjent dostała takie brawa, jak za rolę. Mało kto zresztą wie, że rola inspicjenta jest nie do ocenienia przez tych, którzy kuchni teatru nie znają. Dla mnie Teresa Lisowska-Gałła była kimś znaczącym.
Ostatni raz spotkałam Ją na pogrzebie Krzysztofa Tuchalskiego. Już siedziała na wózku inwalidzkim. Nie chciała o niczym rozmawiać. Trudno się dziwić. Nie wiedziałam, że jest chora. Nie wiedziałam, że jest aż tak poważnie. Informacja o tym, że Ania z Zielonego Wzgórza z mojej bajki przeniosła się na Niebieskie Zielone Wzgórze była wczoraj gromem z jasnego nieba. Nie, raczej ciemnego nieba. No bo jak to? Bo już nigdy w Teatrze Osterwy nie spotkam tej szczupłej, miłej pani, która miała żelazną wolę, aby swoje rzeczy, swoje role, swoje pomysły wcielać w życie? Mówić o nich? Walczyć o nie?
Była żoną Stanisława Gałła-Gałeckiego. Duża różnica wieku, ale jakie jednak szczęśliwe małżeństwo. Była i będzie zawsze mamą Blanki, psychologa dziś, aktorki Studia Teatralnego. Była po prostu osobowością. Dostała m.in. Złotą (1995) i Srebrną (1999) Maskę (teatralne nagrody), uhonorowana tytułem Zasłużony Działacz Kultury (1996), Aktor – animatorem kultury (2000) w ogólnopolskim konkursie Bliżej Teatru, zorganizowanym przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Odznaczona m.in. medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis (2000), Złotym Krzyżem Zasługi (2005) i Medalem Komisji Edukacji Narodowej (2007).
Dla mnie na zawsze będzie Anią z Zielonego Wzgórza. Dlaczego? Bo Ania z Zielonego Wzgórza jest dla mnie synonimem kogoś maksymalnie utalentowanego, kogoś maksymalnie ciekawego świata, kogoś świadomego własnej wartości (choć nie zawsze demonstrowanej), kogoś, dla którego się chce do niego wracać, kogoś utalentowanego. Kogoś zwyczajnie brak, kiedy zamieni Zielone na Niebieskie Wzgórze.
Blanka, przyjaciele teatralni, pani Elu…., my wszyscy. Nasza ławka znów się boleśnie i bardzo znacząco skróciła. Tereniu, Aniu, wielu ról bohaterko, jaka szkoda, że nie wierzę w zaświaty. Dzięki nie wiem komu, że dane mi było Ciebie poznać i lubić. Będzie mi ogromnie brak. Ogromnie brak.
Renata Ochwat
Ps. To nie był dobry koniec tygodnia dla kultury polskiej. Bo poza Terenią, dla nas tu największą stratą, na niebieskie łąki poszła pani Barbara Krafftówna oraz Janina Traczykówna. Żal wielki…
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.