2022-10-13, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Nie było wczoraj złośliwca, bo zawiało mnie do nieodległej stolicy. I choć tam jestem często, to zawsze znajdę coś, co mnie zdumiewa.
Zdumiewa w kontekście oczywiście naszego miasta, które jest dumne i blade. Połaziłam sobie tym razem w okolicach muzeum z dinozaurami i znów odkryłam, że tam nikt na siłę nie wymienia chodników, choć to samo serce berlińskiej metropolii. Mało tego, nit się nie stara tego robić, bo i po co, skoro takie stare nadają klimatu. W samym muzeum nikt nie stara się przeganiać turystów z kąta w kąt, bo z tego muzeum żyje.
W tymże muzeum popatrzyłam sobie na chary berlińskich dzieci, które przyszły z mamami lub babciami, ale i z paniami przedszkolankami i panami przedszkolankami, bo takowi też tam są. I najciekawsze spostrzeżenia dotyczą właśnie przedszkolaków. Najpierw uderzyło mnie, że dzieci mają do ubrań przypięte plakietki z numerami telefonów – do opiekuna, do przedszkola, do rodziców. Jak mi uprzejmie wyjaśniono, po to, że jak taki pędrak się gdzieś zawieruszy, co jest absolutnie możliwe, to ten, kto dziecko zobaczy, ma gotowy kontakt. I nikogo, absolutnie nikogo takie rozwiązanie nie dziwi. Druga konstatacja była taka – kiedy już dzieci wszystko sobie obejrzały, panie opiekunki przyprowadziły je do pomieszczeń rekreacyjnych. Jedna wyjęła z plecaka plastikowy pojemnik z pokrojonymi owocami i warzywami, druga bułki, a trzecia paczkę kiełbasek. I 30 sekund trwało zrobienie szybkiego lunchu dla najmłodszych zwiedzających. Powiem wprost, patrzyłam w zachwycie. I myślałam sobie, dlaczego u nas tak nie można. Dlaczego przedszkole musi zawsze organizować wyjścia gdzieś na zewnątrz pomiędzy godzinami posiłków, które są nienaruszalne i koniec. Dlaczego nie można właśnie tak? A może po prostu tu się nie wie, że można tak.
No cóż. Taka gmina…
Renata Ochwat
Ps. 35 lat temu podczas jesiennego jarmarku w Strzelcach Krajeńskich, które się wówczas nazywały Friedeberg, wybuchł pożar, który strawił 56 domów mieszczańskich, wieżę kościoła, trzy stodoły ze zbożem i folwark przed bramą. Gorzów, czyli Landsberg pospieszył z pomocą dla pogorzelców, wysyłając chleb wartości 6 talarów. Chyba to musiało być dużo, skoro kroniki o tym piszą….
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.