2023-01-18, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Autobusowego, żeby było jasne. Co prawda już wszyscy umarli ze śmiechu, ale raczej nikomu z tego powodu do śmiechu być nie powinno.
Zaraza sprawiła, że umarło trochę rzeczywistości znanej nam od dawna. Wśród nich, niestety, też komunikacja autobusowa, czyli gorzowski PKS. Usługi świadczone przez firmę skurczyły się do tego stopnia, że przyszła konieczność sprzedaży dworca i terenu należącego do niego, czyli całego placu manewrowego. Komu i na jakie cele, to zupełnie inna kwestia.
Ale przecież przez miasto jadą autobusy tak zwane dalekobieżne. Jeżdżą różne prywatne firmy, można się dostać za granicę – do Niemiec choćby (wiem, bo stale teraz nimi jeżdżę ze względu na remont mostu kolejowego na Odrze), do Ukrainy, ale i do różnych atrakcyjnych i ciekawych miast w Polsce, jak choćby do stolicy czy do Zakopanego (tu co prawda, o atrakcyjności trudno mówić). No i coś trzeba było zrobić. Zatem miasto wyznaczyło nowe przystanki. No i znów rozległ się gromki śmiech w mediach społecznościowych.
Powiem tak. Mnie wcale do śmiechu ani wyzłośliwiania się w tym przypadku nie jest. U mnie ta decyzja, te pożal się boże przystanki, to coś, ta proteza spowodowała pogłębienie poczucia smutku. Bo to kolejny znak, że miasto się degraduje, miasto traci na znaczeniu, a rządzący nie mają ani pomysłu, ani woli, aby ten trend odrzucić albo choć próbować zmienić. I nie pomogą tu żadne centra przesiadkowe, które nie pasują do otaczającej architektury, nie pasują do tego, co tu się tak naprawdę dzieje. Bo zamiast budować owe centra, miasto przede wszystkim powinno zadbać o połączenia – wiem, wiem, to koleje i ich milion spółeczek. Ale przecież i magistrat powinien walczyć o to, aby miasto nie było wykluczone komunikacyjnie, a tak się dzieje.
To smutne, kiedy się patrzy na coraz bardziej podrzędną rolę miasta, coraz bardziej wyludniające się miasto, coraz bardziej prowincjonalny jego charakter. I powtórzę, jak ten Kato Starszy – jak się chce zobaczyć miasto wojewódzkie, wystarczy pojechać do Zielonej Góry.
Naprawdę nie powinno być nikomu do śmiechu. Raczej powinno się zbierać na płacz.
Renata Ochwat
Ps. Mija 405 lat od chwili, gdy w Trzebiszewie, po polskiej stronie granicy, rozpoczęły się polsko-brandenburskie rokowania w sprawie handlu i żeglugi. Na czele delegacji brandenburskiej, złożonej z pięciu przedstawicieli szlachty marchijskiej i pięciu radców mieszczańskich, stał hrabia Abraham von Dohna. Natomiast starosta generalny Wielkopolski Adam Sędziwój Czarnkowski przywiódł pięciu posłów. Byli to podkomorzy kaliski Władysław Przyjemski, starosta wschowski Sędziwój Ostroróg, stolnik kaliski Mikołaj Mielżyński, starosta międzyrzecki Jerzy Ostroróg oraz Marcin Broniewski. Był to jeden z najważniejszych traktatów granicznych, który na długie lata ustalił zasady żeglugi po granicznych rzekach. Szkoda, że w lokalnych szkołach się o tym nie mówi.
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.