2024-05-06, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Pięć dni odpoczynku za nami. Przed nami majaczy kolejny długi weekend. No cóż, my Sławianie lubimy świętować…
Ja tam tak średnio, ale jak już się nazbierało wolnych dni do cholery, to się wzięło i pojechało do bajkowej krainy, która wydaje się istnieć dlatego, że ją ktoś wymyślił – swobodna parafraza myśli Aleksandra Kaczorowskiego, wybitnego polskiego bohemisty.
Byłam w Czechach, w Czechach Czechach, że zaznaczę, dokładnie w Czeskim Krumlovie. I to jest takie miasto, że zapiera duch w piersiach, że zatrzymuje i nie pozwala odejść od siebie. Więcej będzie o mieście w zakładce Na szlaku i to niebawem, bo dopiero jak zacznę pisać, to mnie się myśli w głowie ułożą.
I co jest takiego w podróżowaniu po Europie? Ano to, że czasami nie widać granicy – tak jest, jak się wraca z Czech przez Liberec do Polski. Albo się słabo je widzi, tak jak jest w Zgorzelcu – Goerlitz. Patrzy się na fajnie funkcjonujące miasta, uśmiechniętych i pogodnych ludzi, którzy spacerują, gapią się na cuda świata i architektury, jedzą smaczne potrawy, zagadują do siebie, fotografują, snują się po prostu i czują się ze sobą i z tym światem dobrze.
Dlatego tak bardzo zdumiewają mnie głosy kwestionujące sens Unii Europejskiej, sens polskiej w niej obecności, sens wspólnych działań w różnych sferach.
Dlatego tak bardzo zdumiewają mnie znaki, jaki coraz częściej po stronie polskiej przy granicy widać. Mam na myśli wszystkie sposoby komunikacji potwierdzające konieczność naszej obecności w Unii.
Kiedy szłam nad brzegiem Nysy Łużyckiej po polskiej stronie, patrzyłam na leniwie płynącą rzekę, i na ludzi spacerujących po niemieckiej stronie, przypominało mnie się, kiedy ta granica, dziś właściwie symbol, była rzeczywistą granicą, z żołnierzami z ostrą bronią, zasiekami i co tylko. Dziś młodzi ludzie i nie tylko młodzi – swobodnie się przemieszczają i raczej nie wyobrażają sobie, że nie można wpaść na lody do polskiej lodziarni albo zjeść szparagi na Małym Rynku w Goerlitz. I niech tak zostanie.
Za chwilę znów długi weekend. Znów Polacy stanie pojadą – za granicę, której czasami kompletnie nie widać.
Renata Ochwat
Ps. Mija dokładnie 35 lat od chwili, gdy na Małej Scenie Teatru Osterwy odbyła się ostatnia w sezonie premiera komedii Andrzeja i Janusza Kondratiuków „Remont” w reżyserii Antoniego Baniukiewicza (1942-2022). Była to jednocześnie ostatnia premiera za jego dyrekcji. Prapremiera sztuki miała miejsce w 1978 w Warszawie, tu szósta i ostatnia znana jej inscenizacja. Obejrzało ją 1.583 widzów na 37 spektaklach. Ciekawostką może być fakt, iż obu braci Kondratiuków, autorów sztuki, na afiszu, jak też w monografiach gorzowskiego teatru, przedstawiano jako jedną osobę o dwóch imionach (Andrzej Janusz, A. J. Andrzej J.).
Przechodzę od jakiegoś czasu obok tego coraz bardziej walącego się murku. Przechodzę i tak mnie nachodzą różne myśli.