2025-06-10, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
Mam nieodparte wrażenie, że jak się zaczyna politykom i działaczom rozlicznym nudzić, to wyciągają stałego kota z worka, czyli koleje.
Północna część województwa lubuskiego jest dotknięta problemem wykluczenia komunikacyjnego. Dwie linie na krzyż są tego najlepszym dowodem. Przykro się jeździ po regionie i patrzy na coraz bardziej niknące byłe linie kolejowe albo na budynki nastawiane na dawnych szlakach. I przy okazji ma się tę świadomość, że do wielu miejsc publiczną komunikacją dojechać się w żaden sposób nie da. Jakbym chciała sporządzić listę, to byłby długi papirus, zatem nie ma sensu wymieniać.
Dlatego rozbawiają mnie teksty o kolejnych dalekobieżnych połączeniach czy bredzenie o otwarciu szybkiej kolei do Poznania przez Skwierzynę i Międzychód. Bo to jest takie austriackie gadanie, z którego nic nie wychodzi. Po prostu.
A dlaczego nie wychodzi? Bo z teoretycznych dywagacji z reguły nic nie wychodzi. Poza oczywiście grubymi tomami zadrukowanego papieru i dobrego samopoczucia autorów owych opracowań.
Przecież już teraz lokalne koleje wspomagają się pożyczonymi składami z Zachodniopomorskiego. I być może dlatego to jakoś teraz działa. Jeden wypasiony pociąg, który był czule witany na dworcu w Gorzowie, sprawy nie załatwi.
Mnie zwyczajnie boli myślenie o tym, że tak łatwo przyszło na ziemiach zachodnich zlikwidować dobrze rozwiniętą kolej.
I niestety, poza gadaniem i wrzucaniem ochów i achów nad kolejnymi pomysłami, nic nie ma.
A ta cała egzegeza była po to, aby podsumować informację, iż w grudniu (prawie po południu) przybędzie Gorzowowi jeszcze jedno dalekobieżne połączenie oraz że w toku są rozmowy dotyczące przywrócenia połączenia do Berlina…
Renata Ochwat
Ps. Mija dokładnie 350 lat od chwili, gdy przeor klasztoru w Paradyżu pokwitował radzie miejskiej Gorzowa wpłatę pierwszej raty 100 talarów z tytułu zrzeczenia się przez klasztor przywilejów i danin lennych związanych ze sprzedażą w 1385 r. wsi Karnin. Był to koniec koniec ponad 300-letniej tradycji płacenia przez miasto tzw. daniny pieprzowej.
Mam nieodparte wrażenie, że jak się zaczyna politykom i działaczom rozlicznym nudzić, to wyciągają stałego kota z worka, czyli koleje.