Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Beniny, Filipa, Judyty , 6 maja 2024

I zakończył się Raj…

2014-08-25, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Brawurowym „Fandango” Antonio Solera zakończyła się 12. edycja Muzyki w Raju. To było 27 koncertów w dziewięć dni. Ja i przemili znajomi już w drodze do miasta nad trzema rzekami zaczęliśmy się zastanawiać, co w trakcie najbliższych dni będziemy robić, bo jazda do Raju stała się naszym chwilowym sposobem na rzeczywistość.

To było dziewięć wspaniałych dni, kiedy leciałam rano do pracy, potem szybko do domu i w końcu do Raju. Ciągnęło mnie tam wszystko. Muzyka, klimat, ludzie poznani na chwilkę, szarlotka, stoisko z płytami z cudowną panią Elwirą, która potrafiła wyczarować płytkę z muzyką, której od dawna bezskutecznie szukałam spokój i kompetencja modus vivendi i modus  operandi festiwalu, pana Cezarego Zycha. Ale przede wszystkim muzyka. Bo Raj, to barok i to taki barok, który jest mało znany, rzadko grywany, dla mnie cały czas odkrywany i słuchany w niemym zachwyceniu. No i trochę średniowiecznej muzy oraz odrobina renesansu. No czegóż chcieć więcej…

Ja do tej pory w Raju bywałam sporadycznie. Ot jakiś koncert czy dwa się wydarzyły  w roku, bo ktoś z przemiłych wie, że bardzo, ale to bardzo lubię, więc zabierał. A tym razem dostałam karnet na całość. I tu kolejne wielkie dzięki panu Tadeuszowi Sienkiewiczowi, gorzowskiemu dilerowi Skody i jednocześnie jednemu ze sponsorów festiwalu, który mnie ten karnet darował. Bo rzadko się zdarza, albo po prawdzie nigdy, aby sponsor wydarzenia tak się zachowywał. Darował karnet komuś innemu. W tym wypadku mnie, zakręconej na punkcie muzyki bardzo. Nie znam motywów, ale za gest wielce wdzięczna jestem. Bo stanęłam na uszach oraz rzęsach i przy pomocy przemiłych znajomych udało mnie się dotrzeć na wszystkie koncerty, czyli dziewięć wieczorów po trzy sety każdy, co mnie osiołkowi matematycznemu (jak się okazuje w niezłym klubie jestem, bo ksiądz prałat Witold Andrzejewski też tak o sobie mówi – więcej o niezwykłym prałacie na naszej stronie głównej przeczytać można) daje 27 wydarzeń muzycznych, czyli coś około 30 godzin muzyki, bo koncerty bywały dłuższe niż afisz głosił, co i tylko bardzo dobrze dla mnie. To taki trochę maraton, ale jakiż przyjemny, bez morderczego wysiłku przynależnego sportowi.

Na ten festiwal docierali gorzowianie, niektórzy na wszystko, inni na część wydarzeń. I każdy chwalił, każdy się zachwycał, nawet ci, co rzadko lub prawie wcale baroku lub jeszcze starszej muzyki nie słuchają. Było cudnie.

I raz jeszcze panu Sienkiewiczowi dziękuję. Dziękuję także innym przemiłym, którzy sprawili, że bez większych kłopotów dane mi tam było być. Tu zwłaszcza Markowi Piechockiemu, mecenasowi Stanisławowi Żytkowskiemu i Ewie Serafinowskiej oraz jej bratu Adamowi. Spędziliśmy razem fajne chwile, takie mocno niepowtarzalne, jakie na zawsze zapadają w pamięć.

Ale Raj się skończył i pora wrócić do rzeczywistości, do codziennego oglądu świata i naszego nadwarciańskiego podwórka. A ono jakoś tak dziwnie wygląda, bo kampania wyborcza do fotela szeryfa  już pędzi pełną parą. Ciągle ktoś coś obiecuje, ktoś mami mirażami. W nocy po Raju pożeglowałam po necie i trochę mnie to wszystko zastanawia. Analizę sytuacji uczynię sobie za czas jakiś, jak w mózgu uspokoją się barokowe nutki. Ale już widzę, że kolejny festiwal nam się szykuje, festiwal wyborczy. No cóż, przeżyjemy. Ale jak po tym przeżyciu będziemy wyglądać, to już inna sprawa.

A wracając do kultury, w mieście na siedmiu wzgórzach na razie cisza i spokój. Nic się nie dzieje, więc spokojnie można pójść do biblioteki i poczytać nowości. A w Winnym Grodzie, no cóż, hula Lato Muz Wszelakich, o czym przypomniał mi Mariusz, mój i nie tylko mój przemiły znajomy, z którym widuję się przy dużych wydarzeniach w mieście  na siedmiu wzgórzach, a który dociera na nie w przedziwny sposób. Bo jak się coś dzieje, to wiadomo, że Mariusz musi być. I z reguły bywa. Ale czasami dotarcie z Winnego Grodu do Miasta nad Wartą, Kłodawką i Srebrną zajmuje mu wiele godzin. Bo Mariusz potrafi wynaleźć najbardziej nieprawdopodobne połączenie i jechać te około 110 km przez różne inne i odległe miejsca w Polsce, tym dziwnym kraju  między dwoma rzekami z cezurą jednej, tej największej w środku. Oczywiście Mariusza spotkałam w Raju…

No tak, skończył się Raj, zacznie się labidzenie, choć może nie do końca, zobaczymy.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x