Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Kornela, Lizy, Stanisława , 8 maja 2024

Rzeźby artystów to nie drabinki do wspinania

2014-08-07, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

No zwyczajnie mnie mowę odebrało z tego oto zaskoczenia. A stało się to, kiedy szłam Szlakiem Królewskim i oglądałam, jak dwie małe dziewczynki wspinają się po rzeźbie mistrza Jana Korcza.

A było tak. Szłam na koncert i musiałam przejść obok skwerku malarzy przy ul. Łokietka. No wiecie, tam gdzie wieczne miasto nad trzema rzekami malują mistrz Jan Korcz i mistrz Ernst Henseler. I ze zdumieniem coraz mocniej rosnącym patrzyłam, jak jedna mała dziewczynka włazi na paletę mistrz Korcza, po czym do kolejnej takiej samej akrobacji szykuje się druga mała dziewczynka. A obok stały dwie wyraźnie znudzone mamusie i czekały, aż ich dzieci zakończą swoje akrobacje. Więc podeszłam, i choć szlag mnie z lekka trafiał, powiedziałam – Proszę pań, ale rzeźby nie są po to, aby się na nie wspinać. Tak być nie powinno. I poszłam dalej. Na odchodnym usłyszałam jeszcze tylko polecenie jednej z mam, że mała ma zejść.

A przecież rzeźba jest tak pomyślana, że obok mistrza Jana można się przysiąść. Jest taki specjalny kamień. Choć Bogiem a prawdą, każdy, kto znał mistrza Jana, wie, ze mistrz nie był przysiadalski. Był zasadniczy, trzymał dystans, nie spoufalał się z nikim. Rzadko z kim był na ty. I myślę, że tam w tym Niebieskim Artystycznym Światku nadal taki jest. No może mówi ty Leonardowi da Vinci i Michałowi Aniołowi oraz paru innym, ale generalnie jest na dystans

A wracając do miasta na siedmiu wzgórzach, to z mocą chcę podkreślić, że rzeźby nie są po to, aby się na nie wspinać. Jak już powiedziałam, koło mistrza Korcza można się przysiąść, tak samo koło legendarnego przewoźnika przez Wartę Pawła Zacharka, bo w jego łódce z wdzięcznym imieniem Ksenia jest dość miejsca. Tak samo można usiąść za Eddym Jancarzem, choć rzeźba i tak już trochę została dewastowana, bo jacyś durnie pourywali wszystkie elementy, jakie można było. Można stanąć obok Szymona Giętego, któremu jacyś wandale skutecznie ukradli fajerkę i stoi ci teraz biedny Szymon z ręką wyciągniętą w idiotycznym geście. Można ostatecznie przycupnąć przy Papuszy. Ale żeby zaraz włazić im na plecy, albo jak w przypadku mistrza Korcza na paletę, to chyba jednak przesada jest.

Pomijam fakt, że zwyczajnie nie uchodzi. Ale nadal pamiętać trzeba, że to jednak dzieła sztuki, obiekty szczególnej dbałości. I mało mnie obchodzi, że dziewczynki były małe. Tak się zwyczajnie nie robi. Podobnie jak nie dotyka się eksponatów w muzeach, choćby to było muzeum, zresztą cudne, w Kieżmarku na Słowacji. Bo właśnie tam widziałam akcję takich nieokrzesanych Polaków, którzy zapragnęli sprawdzić osobiście, czy skrzynkowa konstrukcja z XVIII wieku służąca do spowiedzi działa jeszcze teraz. Pamiętam jak dziś, jak przeuroczej przewodniczce, zresztą znakomicie mówiącej po polsku, znacznie lepiej, niż ci dziwni ludzie, zwyczajnie mowę odebrało ze zdumienia i przeszła na słowacki. Szczęściem na niebiesiech ci ludzie chyba zrozumieli, że popełnili gruby nietakt i się mocno sumitowali. Tyle dobrze.

A tym dwóm mamuśkom zwyczajnie zabrakło charyzmy, żeby córeczki ostro napomnieć albo zwyczajnie zabronić tak robić. Trzeba było uwagi jakiegoś przechodnia, w tym wypadku mnie, aby panie nagle pokapowały, że coś jest nie tak.

Brak kindersztuby wyniesionej z domu oraz brak dobrych obyczajów wpojonych przez szkołę. I jak to dobrze, że mądre gazety, za jaką mam wielokrotnie przeze mnie cytowany tygodnik „Polityka” właśnie o tym pisze. W najnowszym numerze jest artykuł o tych brakach i o tym, ile się obecnie trenerom od dobrych manier płaci za lekcje dobrego wychowania. Bo uczą oni, jak używać sztućców, których morze leży obok nakrycia (moja osobista zmora, kiedy szalenie rzadko dane mi jest znaleźć się w takich sytuacjach, a których zresztą szalenie nie cierpię, co nie znaczy, że kocham papierowe talerzyki i plastikowe sztućce, ale jak pasują do okazji, to czemu nie), jak i w co się ubrać w zależności od okazji, ale też jak się właściwie zachowywać w przestrzeni publicznej, jaką tworzą ulice, skwery, środki lokomocji oraz rzeźby miejskie właśnie. Interesująca i pouczająca lektura, ale i przy okazji smutna refleksja nad upadkiem dobrych, co nie znaczy przerafinowanych, manier.

P.S. Jestem szczęśliwa bardzo mocno oraz niezmiernie wdzięczna panu Tadeuszowi Sienkiewiczowi, który prowadzi salon Skody w naszym mieście. Bo właśnie dzięki panu Tadeuszowi mam w tym roku szczęście niepojęte, że mogę posłuchać Muzyki w Raju, czyli całego festiwalu w Paradyżu. Bardzo, ale to bardzo dziękuję. Z całego serca. Jeździłam tam czasami, jak mnie kto zabrał. A teraz mam karnet na cały festiwal i już zaczynam logistyczną operację pod tytułem, jak ktoś jedzie do Paradyża i może zabrać dwie osoby, bo z przemiłą znajomą jeździć będę, to wdzięczna również wielce pozostanę. Ale raz jeszcze panu Tadeuszowi Sienkiewiczowi dziękuję, że podzielił się ze mną właśnie. A dość powiedzieć, że Muzyka w Raju to jeden z najbardziej liczących się i fantastycznie ocenianych festiwali muzyki dawnej w kraju między Bugiem a Odrą z cezurą Wisły w środku. No i trzeba dodać, że pan Tadeusz Sienkiewicz jest jednym ze sponsorów festiwalu i chwała mu za to, że wspiera naprawdę wysoką kulturę (nie tylko w taki sposób). Szczere dzięki.

A o samym festiwalu, bliżej początku, osobny tekst napiszę.

P.S. 2. A kto nie był na wczorajszym koncercie w najmniejszej i przy okazji nieformalnej bazylice świata, czyli kościele przy ul. Mieszka I, niech żałuje. Bo wystąpił bardzo dobry zespół „Favorito” z Białegostoku i kolejna rewelacja festiwalu „Carmen Alacre” z Dobroszyc pod Wrocławiem. No i tych czterech chłopaków, w tym jeden ze złamaną nogą, zagrało dwie kompozycje, jedną Adama Jarzębowskiego, nota bene związanego z Kostrzynem nad Odrą i Georga Filipa Telemanna. Mnie i moim przemiłym znajomym ciary latały po grzbiecie. (A ja będę za jakiś czas szczęśliwą posiadaczką płyty „Carmen Alacre”, obiecała mi ją pani Małgorzata Szymańska, kierownik muzyczny zespołu, której z przemiłymi znajomymi polecieliśmy pogratulować po koncercie, bo wydarzenie było wielkiej klasy. Jak zresztą koncert „Favorito” z tymi dwiema najmłodszymi flecistkami). Ale jest szansa, aby ich posłuchać raz jeszcze, w sobotę o 19.00 w FG wystąpią na koncercie galowym IX Festiwalu Muzyki Dawnej „Magnum Misterium”. No być trzeba. Bilety – 10 zł.

P.S. 3. Dziś o 19.00 w katedrze koncert „Akordeon NOWA – podróż muzyczna”, zagra Warszawski Duet Akordeonowy w składzie Jacek Małachowski i Piotr Kopietz, ten też na akordeonie. Wstęp bezpłatny.

A o domowej awanturze, że znów gdzieś latam i nie zabieram wiadomo kogo, pisać nie będę, bo i po co. Zawsze wygląda to tak samo. Kawa na szczęście nadal ze mną i skrzydlatymi mieszka, więc chyba okropecznie okropnie ostatecznie nie jest… Mam nadzieję.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x