Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Augusta, Gizeli, Ludomiry , 7 maja 2024

O artystów trzeba dbać, ale…

2014-08-08, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Ano trzeba i wiedzą o tym wszyscy. Tymczasem Zofia Bilińska od lat chce kupić kawałek zieleni zwany Ogrodem Sztuk, a magistrat trochę z tym zwleka. Ale chyba ma rację tym razem.

Działania Zofii Bilińskiej oglądam od lat i od lat jej sekunduję. Bo artystka ma charyzmę, tworzy różne cudne rzeczy, ma niebanalne pomysły i, co więcej, angażuje się w obronę środowiska artystycznego, czego nie robią inni.

Pamiętam, jak zamieniała kawał ugoru przyległego do jej pracowni w coś pięknego, czyli cichy, wypielęgnowany zakątek nazwany przez nią Ogrodem Sztuk. Otwarcie odbyło się kilka lat temu i to z dużym hukiem. Mnie wówczas nie było, bo beztrosko i bezrefleksyjnie łaziłam sobie po ukochanych mych Tatrach (najbardziej moje ukochane zajęcie, a jakby się udało połączyć ze słuchaniem klasyki jednocześnie i jazzu, to byłaby Platońska pełnia, ale nie ma ideałów na świecie, przynajmniej tym). Jednakowoż, że żyjemy w czasach ponowoczesnych, mamy telefony komórkowe, wieści się roznoszą z prędkością bliską światłu, więc niemal natychmiast wiedziałam, co się tam wówczas wydarzyło. Potem artystka kilka razy urządzała spotkania, ale ponieważ nie miała żadnego wsparcia, więc były one rzadkie. Ostatnio gości u siebie członków Robotniczego Stowarzyszenia Twórców Kultury. Rzadko, bo rzadko podejmuje też innych.

I choćby dlatego, że własnymi rękami stworzyła oazę piękna na mocno niepięknym podwórku, magistrat zwyczajnie powinien jej pójść na rękę i ten spłachetek sprzedać.

Zofia Bilińska ma swoje zdanie, czasem niewygodne dla innych, nie boi się mówić, co myśli i raczej nigdy nie kalkulowała, co wypada, a co nie. I być może przez to jest niewygodna. Ale taka jest rola artystów, to oni mają prawo, a wręcz święty obowiązek być niewygodnymi. Bo to ich działania, jak zresztą i naukowców (co jest oczywiste i komentować, ani rozwijać tej myśli zupełnie nie potrzeba) posuwają ten świat do przodu. Bo to oni przez krytykę zastałej rzeczywistości powodują, że inni zaczynają się zastanawiać (durną klauzulę obrazy uczuć religijnych, jaka jest tylko w kraju między Bugiem a Odrą z cezurą Wisły w środku, pomijam, bo mówić zwyczajnie nie ma o czym).

Wiem od szeryfa, że intencje sprzedaży są. Tylko trzeba rzeczywiście sporządzić dokładny i precyzyjny plan tego, niepięknego miejsca, myślę o tym podwórku. Bo jak się okazuje, jest więcej chętnych do tworzenia takich zielonych wysp na paskudnych podwórkach jest. I stąd ta opustka w czasie. Bo przecież wszyscy wiedzą, że urzędnicze młyny wolno mielą. No dobra, lato jest, afrykańskie upały połączone z podzwrotnikowymi tajfunami na nasze ziemie naszły, albo jakby powiedział Władysław Pawlak z „Samych swoich”, nadejszły, więc dajmy jeszcze trochę czasu urzędnikom i poczekajmy na wynik. Ja tam będę w tej sprawie marudzić magistratowi. No i trochę we własnej sprawie, bo może się okazać, że jako dumna i blada właścicielka mogę sobie kupić kawałek własnego podwórka. Co prawda wielkości znaczka pocztowego i bez pomysłu, co z nim zrobić, ale jednak. A tak swoją drogą, mam już pięć centymetrów kwadratowych lasu deszczowego w Ameryce Południowej, to może kupię sobie i pięć centymetrów kwadratowych własnego podwórka w mieście nad trzema rzekami, a dokładnie w pobliżu tej drugiej co do wielkości. Pomyślę.

Ale ad rem. Co, jak co, ale o artystów dbać trzeba. Bo to tak naprawdę oni są pierwszymi i rzeczywistymi ambasadorami tego miasta, i mam na myśli nie tylko Zofię Bilińską, ale wszystkich (z dwoma wyjątkami, o których myślę w gadzich kategoriach), którzy sztuką się parają. To malarze, rzeźbiarze, muzycy, cała alternatywa, to pisarze i filmowcy, to aktorzy i wokaliści. Bo to sztuka tak naprawdę promuje i przyciąga. Bo wszak na dobry koncert, wystawę, spektakl jesteśmy gotowi jechać nawet daleko. Przynajmniej ja tak mam.

Warto i trzeba dbać o artystów i inne nieprzeciętne osobowości. Choć czasami trudne są.

No i z innej mańki. Politycznej będzie. Ze zdumieniem usłyszałam, że radni zablokowali spotkanie samorządów miasta nad trzema rzekami i niemieckiego Herfordu. Powód, całe 20 tys. zł, które należało wyłożyć na takie spotkanie. Bo to, zdaniem radnych, źle wydane pieniądze. Bo radni uznali, to wycieczka i to w cieniu kampanii wyborczej do fotela szeryfa miasta. I jak szeryf obecny chce, to niech sobie sam zafunduje taką wycieczkę komu chce, ale z własnej kasy (słowa członka Wysokiej Rady, jak nasi radni z lubością się tytułują).

Otóż błąd podstawowy w myśleniu, oczywiście moim zdaniem. Bo podobnie jak w świecie sztuki, tak i w świecie polityki, samorządu, biznesu pływy są takie. Liczą się przede wszystkim osobiste kontakty, znajomości zawarte w sytuacjach oficjalnych, które zamieniają się na prywatne. To w kuluarach różnych wydarzeń tak naprawdę zapadają ważne i ważkie decyzje. Tylko takie spotkania przynoszą wymierne korzyści i dają długofalowe efekty. To właśnie z takich kontaktów najczęściej wynika to coś, co ekonomiści chyba nazywają wartością dodaną, a w psychologii mówi się o efekcie synergii. Ja wiem i rozumiem, że budżet miasta na siedmiu wzgórzach jest trudny. Zawsze jest trudny, bo tylko nieliczne miasta w tym kraju cierpią na nadmiar pieniędzy. Ja wiem, że chodniki trzeba remontować i inne rzeczy też. Ale akurat w tym przypadku to błąd, tym bardziej, że Herford to miasto partnerskie jest i to na szczególnych prawach, bo tam miało swoją siedzibę ziomkostwo landsberczyków, i tam o polskim obecnie mieście wielu kultur, nacji i religii myślą dobrze. To właśnie podczas takiego spotkania mogło się urodzić coś, co byłoby dobre i dla nas i dla nich. W sensie ekonomicznym, społecznym, kulturalnym i żeby było z wielkiego dzwonu  ‒ ludzkim.

Tym bardziej, że miała tam przede wszystkim wystąpić Orkiestra Filharmonii Gorzowskiej. Długo trwało, zanim Filharmonia Herfordu, z długoletnią tradycją, z osiągnięciami, zechciała się zgodzić na występ takiego trzyletniego berbecia, jakim jest Orkiestra FG (inna rzecz, że ten berbeć ma już taki poziom, że inni w kraju między Bałtykiem a Karpatami i Sudetami zwyczajnie mu zazdroszczą). Udało się. FH przekonana została do wydarzenia. Pieniądze z trzech źródeł miały być i są z dwóch, zewnętrznych, tylko nasi radni się nie zgodzili. Powtarzam po dwakroć. Błąd.

Ale i w tym całym nieszczęściu jest i promyk. Szeryf mnie wczoraj osobiście powiedział, że cóż trudno, rada jest, jaka jest, ale do Herfordu orkiestrę FG i ważnych ludzi z miasta zawiezie. A pieniądze na cel znajdzie.

Ja z reguły krytykuję szeryfa. Ale tym razem staję po jego stronie z przyczyn wyłożonych powyżej. Bo powtórzę, przede wszystkim takie spotkania dają długofalowe efekty. Zgadzam się z tymi, którzy mówią, że trzeba remontować chodniki, place zabaw i trzeba sprzątać oraz kosić, ale wyjazd do Herfordu to wydatek z kasy miasta 20 tys. i myślę sobie, że w skali takiego miasta jak nasze, na siedmiu wzgórzach i nad trzema rzekami (a co, a niech będzie na bogato, jak mawia mój przemiły znajomy), to nie jest jakaś ekstrawagancja.

Jak już zaznaczyłam, rzadko zgadzam się z magistratem i szeryfem, ale teraz jestem po tamtej stronie. No bo szlag, wstydem będzie wielkim, jeśli starannie zaprojektowana wizyta, współfinansowana z międzynarodowych pieniędzy miałaby nie dojść do skutku. Tak więc trzymam kciuki za powodzenie. Niech się więc okaże, że to miasto wielkie i piękne jest, jak mówi moja przemiła znajoma, a nie grajdół, jak mówię o nim ja. Bo jeśli jednak Orkiestra FG nie zagra w Herfordzie, to wyjdzie na moje. Znaczy grajdół.

P.S. 1. Dziś o 19.00 w kościele przy ul. Niemcewicza koncert w ramach IX Festiwalu Muzyki Dawnej „Magnum Misterium”, wystąpią zespoły „Miraculis” z Gdyni i dobrze znany u nas chór „Sine Nomine” z Lublina pod kierownictwem Izabeli Urban. Ja dziewczyn słucham od lat, zresztą jak i cała moja muzyczna kamaryla, z którą latamy na koncerty po kościołach i od zawsze, od swojego pierwszego wystąpienia tu, one nas zachwycają. No profesja wielka. A skrzydlate, co ze mną mieszkają, usiadły rzędem na oparciu kanapy i uważnie śledzą, co piszę. I już przez zakręcone w trąbki dzioby z tego oto oburzenia doszedł mnie stłumiony szczebiot – A ty sobie nie myśl, że sobie sama pójdziesz. Idziemy z tobą. No strach się bać. Damy radę, bo co nam innego zostaje.

P.S. 2. A najbardziej wyrazista radna miejska zmieniła fryzurę i muszę przyznać, że wygląda rewelacyjnie. A jednak można.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x