Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Hugona, Piotra, Roberty , 29 kwietnia 2024

Trzy dni wakacji

2014-07-01, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Tak, tak, tylko trzy dni, bo o tylu marzą moje małe sąsiadki. A i to też, jeśli warunki brzegowe zostaną spełnione. Tylko tyle i aż tyle.

Pierwszy dzień wakacji. Spotykam moje małe sąsiadki na klatce. Są uprzejme, jak zawsze zresztą, mówią dzień dobry pani, przytrzymują bramę, żebym nie musiała po plecaku szukać kluczy. No miłe i dobrze wychowane są i chodzą jeszcze do szkół podstawowych. No i ja pytam, - Dziewczyny, a co wy na te wakacje planujecie? No i ta młodsza, taka miła blondynka mówi, że jeszcze nie wie, ale słyszała, że jak dobrze pójdzie, to może wystarczy na trzy dni nad morzem. I na to włącza się ta druga, moja sąsiadka od zawsze, taka miła brunetka, która mówi – A wiesz, moja mama też coś takiego planuje, fajnie by było, gdybyśmy tam były w jednym czasie. I ukłoniły się grzecznie i poszły do siebie. Mieszkają obok, nade mną, lubią się, są zawsze uprzejme, choć małe. Zresztą jak i ich opiekunowie, rodzice lub siostra. Zawsze słówko wymienimy, jak w jakiś niezobowiązujący sposób trzeba sobie pomóc, to pomagamy. No bo jak już wiele razy pisałam, sąsiadów mam najlepszych z możliwych, trudno sobie takich wymarzyć, a mieć, to zwyczajnie szczęście.

A ja po tej króciutkiej wymianie zdań z małymi sąsiadkami weszłam do domu i serce mnie się ścisnęło. To aż takie szczęście – pojechać na trzy dni nad polski Bałtyk? Nad zimne i brudne morze, gdzie ceny są wyższe niż w Szwajcarii? Wiem to, o tych cenach w Szwajcarii, bo ostatnio dane mi było rozmawiać z pewną osobą, nie jest to mój znajomy, choć w pewien sposób się znamy. I właśnie owa osoba opowiadała o gościu z kraju Helwetów, któremu wszystko się w polskich górach, znaczy w Karkonoszach, podobało, poza cenami. Bo rachunki za jedzenie były wyższe niż w szwajcarskich gospodach, za jedzenie takie tam sobie, dodam. A ceny w Karkonoszach są takie, jak nad polskim morzem.

No i do sąsiadek moich małych wracam. Spędzą dwa miesiące na niekoniecznie pięknym podwórku. Ech tam, szlag z eufemizmami. Między kubłami na śmieci a parującymi samochodami. Będą się dobrze bawić, bo pograją w badmintona, gumę. Rodzina blondyneczki weźmie je nad Kanał Ulgi. I będzie dobrze. A szczęściem będą te trzy dni nad morzem. Rodziny obu panien pracują, dziewczynki zaniedbane absolutnie nie są. Ale jednak rodzin nie stać na wakacje dla nich, szkoda. Myślę, że takich dzieci w mieście na siedmiu wzgórzach jest wiele. Rodzin, które wiążą wydatki, ale na ekstrawagancję – wakacje to już nie. I znów mnie trochę szlag zatelepał na system, bo nikt ze zwykłych ludzi kroci nie zarabia, ale na jakiś tydzień wakacji każdego powinno być stać. A jak się okazuje, niekoniecznie tak jest. I przy tej okazji kolejny już raz zresztą zdałam sobie sprawę, że chyba mam serce po lewej stronie. Bo solidarność społeczna, bo prawa biednych (sama taka jestem, ale jakoś tak o sobie nie myślę), bo prawa ludzi o innym kolorze skóry czy innego wyznania, bo prawa do głoszenia własnych poglądów, pod warunkiem, że nie ksenofobiczne czy rasistowskie są, są mi bliskie. Wiem, że świata nie uleczę, ale zadumać się nad takimi sprawami mogę.

A moje sąsiadki i tak szczęśliwe w pewien sposób są. Bo mają siebie, bo mają troskliwych opiekunów, bo jakieś tam atrakcje jednak je czekają. I jak wszystko pójdzie dobrze, to może te trzy dni atrakcji nad polskim brudnym i zimnym Bałtykiem je czeka. Czego ja im najserdeczniej życzę i kciuki za nie i ich opiekunów trzymam.

No jednym słowem zaczęły się wakacje…

A teraz z innej mańki i tym razem to określenie jak najbardziej tu pasuje. Wiem, że niektórzy są zmęczeni moją pisaniną o sprawie plugawych komentarzy w necie na mnie i moich przemiłych znajomych. Dlatego proszę opuścić ten passus i ewentualnie przejść do następnego akapitu, jeśli oczywiście chce się moją pisaninę czytać, bo wszak obowiązku żadnego nie ma. Otóż Sąd Rejonowy wyznaczył pierwszą rozprawę, tak zwaną pojednawczą na 18 lipca w samo południe. Cóż za piękna paralela z pewnym westernem, klasycznym zresztą, dodać trzeba. Znów białe stetsony kontra czarne stetsony. No oczywista przesada, ale jak pięknie brzmi (domowe jaskółki siedzą za moimi plecami, uważnie czytają i świergolą, czyś ty ze szczętem zdurniała, takie asocjacje wyprowadzać. No, no, ptaszory takie pojęcia znają, no zaskoczona jestem, bom myślała całe życie, że tylko mi los utruwają słuchaniem muzyki, a teraz znaczy się, dorwały się do biblioteki mojej, no strach się bać). No w każdym razie, pierwsza nasza sprawa o podżeganie do nienawiści. Jako, że ja nie jestem na zgłoszonej liście świadków, więc się zgłoszę z wolnej stopy, ale to na ewentualnej drugiej sprawie. A że do ugody na pierwszej nie dojdzie, więc raczej trzeba się liczyć z wystąpieniem. Jak już parę razy zaznaczałam, na przeprosinach mnie nie zależy, bo przeprosiny przyjmuje się od kogoś, kto ważny jest. W każdym razie, zobaczymy, co się wydarzy.

No i kolejnego kątka. Bo o pro domo sua teraz w tym konkretnym przypadku być nie może. Otóż już dziś o 19.00, na Bulwarze Zachodnim pierwszy koncert Międzynarodowego Festiwalu Tańca. Będą tancerze z Indonezji, Nepalu, Turcji, Serbii… No coś okropecznie pięknego. Wybierzcie się, bo ja osobiście nie mogę i mocno mnie jest żal. To ludowa nuta, to jedyna w sobie wartość. To korzenie kultury, każdej, bo wszak my wszyscy z ludowego do miejskiego przeszliśmy.

Fajnie mówi Krzysztof Szupiluk o roli zespołu ludowego w mieście bez korzeni, że infekować folkiem trzeba, bo to nasza spuścizna. Pamiętam, jak przed laty syn Małgorzaty Pytlak, wówczas tancerz w „Małych Gorzowiakach” ze sceny w Teatrze Osterwy zapowiadał koncert i dodał, że jego mama, tam w zapasce to chlebem ze smalcem i ogórkami małosolnymi częstuje. Dodam tylko, mama archeolog z dużymi sukcesami. Ale jak trzeba było dziecko wspomagać, to dwaj w zapasce stała i chleb smalcem smarowała. Bo taką mają Maria i Krzysztof Szupilukowie, którzy od zawsze „Małych” prowadzą, że angażują też rodziców. Tak infekują ludowością, kulturą naszą, znaczy polską, bo w mieście na siedmiu wzgórzach tylko ta przywieziona z Warszawy, Płocka, Rzeszowa i innych miast ma sens. Brandenburskiej albo inaczej pruskiej nie ma kto kultywować i raczej trudno jeszcze byłoby z nią, bo jeszcze echa II wojny gdzieś straszą. No cóż, tak jest i jeszcze chwilkę będzie. Tym większy szacunek dla państwa Szupiluków się należy, że od ponad dobrych 20 lat prowadzą znakomity zespół, i to taki, do którego znów przyszli ci, co już dawno kariery taneczne zakończyli. Więcej jest w wywiadzie, który znajduje się w naszej zakładce KULTURA. Zachęcam do poczytania.

No i miało być jeszcze o czymś innym, ale może innym razem.

PS. No i pro domo sua, o 10.00 w Grodzkim Domu Kultury, który jeszcze jest, a który może się ostać dzięki społecznemu oporowi, warsztat modelarski. O 19.00 na Bulwarze Zachodnim koncert festiwalowy, a afisz codzienny uzupełniają kina 60 Krzeseł i Helios.

PS. 2. A za dni kilka Romane Dyvesa. Tym razem Manuel Dębicki, syn państwa Ewy i Edwarda dołożył maks starań, aby było o festiwalu głośno, a ja słów parę też przy najbliższej okazji napiszę, może trochę anegdot, bo to smakowita lektura zawsze jest… Zobaczymy. W każdym razie, na romską, szlag, Edward Dębicki powtarza zawsze, na cygańską imprezę, też trzeba się wybrać. Bo zawsze są niespodzianki, zawsze.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x