Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Irydy, Tamary, Waldemara , 5 maja 2024

Wielkie sprzątanie się zaczęło

2014-06-11, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

A mam na myśli Jazz Club Pod Filarami, gdzie już za chwileczkę, już za momencik, no nie Pankracy z kultowego programu telewizyjnego nie zagości. Ale za to zagoszczą wielcy kultury tego miasta. A po to, aby świętować półwiecze piwnicy.

Skwar i upał tego okropnego dnia, w którym nic mi się nie udało, sprawił, że się powlokłam w przyjazne miejsce, czyli pod Filary. I już z daleka widziałam, że coś tam się dzieje, a ja o tym nie wiem, więc się trochę zmartwiłam. Zamykają mi klub, zmieniają w coś okropnego? No szlag jeden wie. Wszak w tym mieście, przyszywanym moim, wszystko jest możliwe i nawet obecność trzech rzek i siedmiu wzgórz oraz wielu parków nie przeszkodzi, aby coś fajnego po prostu przekreślić. I z tym oto dużym drżeniem serca tam podeszłam, i tu spokój na mnie spłynął. Nie ma rewolucji, nie ma niczego złego. Klub sprząta siebie i najbliższą okolicę na sobotnią fetę z okazji, tak, tak, półwiecza działalności. Znaczy ja i Filary to równolatki jesteśmy. Tylko mnie trochę czasu zabrało, aby stać się myślącą istotą, i taką, co coś tam wie, bo gdzieś była i widziała (choć zdaniem niektórych zerem intelektualnym jestem i pseudoautorytetem, ale niech im będzie, nigdy sobie pretensji do bycia autorytetem nie rościłam), a Filary z kopyta stały się ważnym miejscem. No i one właśnie obchodzą okrągłą datę. Nazwy przez lata bywały różne, jakie, najlepiej przeczytać książkę Doroty Frątczak „Keep smiling!” , a wtedy wszystko się jasne stanie.

W każdym razie porządki przed fetą idą na wielką skalę Henryk naprawiał schody, które tak czy inaczej do remontu iść muszą. Ryszard jakieś ekwilibrystyczne sztuczki czynił, aby okap nad wejściem oczyścić. Dość powiedzieć, że chłopaki z klubu wyciągnęli jakieś dechy, aby okap czysty był.

Boję się, że zechcą jeszcze klon przy klubie formować i kwiatki Ewy modelować. No mam nadzieję, że nie. Ale kto to wie.

Pucowanie wszelkich kątów trwa. I jak tam się zajdzie w celach niekoniecznie sprzątaczych, to w porządki przed sobotnią fetą może się zostać wciągniętym. Ja nie mam nic na przeszkodzie, bo nie raz z wazami a potem z tacami latałam, bo mam ten zaszczyt i przywilej być przyjacielem klubu. To Filary w osobach Dziekana i może jeszcze innych uznały. W każdym razie mnie ten tytuł zobowiązuje. Jak trzeba latać z tacą, to latam, jak trzeba pisać, eh tam trzeba, palce same się wyrywają, to piszę, a jak trzeba sobie głowę popiołem posypać, że nakręciłam Prezesa na zonk (raz jeden się zdarzyło i po fakcie przez długi czas nie mogliśmy się nadziwić, że jednak tak się stało. A chodziło o fantastyczny  ‒ z  płyty znałam, projekt „Tribute tu Miles”, u nas nie zatrybiło, cóż bywa), to też się do tego przyznaję.

Mieszkam tu już jakiś czas, znaczy w mieście nad trzema rzekami, ale od początku moje miejsce jest w Filarach. I dlatego wczoraj sobie w tym upale spokojnie siedziałam na klubowej kanapie i się gapiłam na porządki. Bo one były takie, że damskiej (nie mówię o sobie), słabej białogłowskiej ręki nie potrzebowały. I wszyscy panowie z klubu tłumaczyli mi, że… Milion rzeczy trzeba grubych zrobić, bo potem czasu nie będzie. No i super. Bo wszystko inne też się uda i feta z okazji półwiecza mojej ulubionej piwnicy wydarzeniem będzie. A jak dostąpię zaszczytu latania z tacą tego wieczora, to zaszczycona prawdziwie będę.

Fiesta na 50. urodziny zaczyna się dzień wcześniej. Pan Janusz Malendowski w piątek przypomni piwniczne korzenie i na chwilę zamieni się w dj-a. A w sobotę, a w sobotę to pełne spektrum jazzowych stylów i wydarzeń. Bo i Bożena Pomykała, bo i pan Józef Sobolewski, znaczy fantastyczny klezmer, muzyk, który potrafi zaczarować (a przy okazji brat Jerzego, szefa Rady Miasta, który choćby z konieczności słuchania brata tu czasami bywa), bo pan Józef lubi, bo i Kazik Godlewski et consoret, czyli stara rockowa jazda, bo i dixie… A co tam kto tylko chce. Problemem może być rozmiar piwnicy. Więc jeśli chcecie tam być, to dawaj telefonować do Dziekana i rezerwować miejsca, bo moja ukochana piwnica z gumy nie jest i w pewnym momencie ktoś może usłyszeć, przepraszam, ale naprawdę miejsca nie ma. Naprawdę. A po co na takie niespodzianki się narażać, no po co?

A teraz z innej mańki. Oto co wymyśliłam: „Właśnie przed minuteczką niewielką wymyśliłam spotkanie kawowe nad Wartą. A to dzięki pani Ani. W jakąś sobotę byśmy się spotkali, bladym sobotnim świtem, na bulwarze zachodnim. Każdy przyszedłby z kawą, herbatą czymś na przegryzkę, tylko po to, aby powitać dzień. Godzina wczesna to by była, jakaś 7.00, ewentualnie 8.00. Byłoby spotkanie miłych znajomych. Ja bym witała, Edy by fotografował (z Edym nie uzgodniłam, jak będzie w mieście na siedmiu wzgórzach, to pewnie się stawi. Edy, przepraszam za rozporządzanie Twoją osobą). Godzinkę by to trwało. Co wy na to? To nie ma być taki ruch społeczny, jaki rozpętały przemiłe koleżanki, co naprawiają Gorzów. To ma być tylko miły początek weekendu tych, co zostają w mieście. Wspólna kawa, może jakiś rogalik, jakieś newsy z porannej prasy. Ot fajne chwile nad rzeką. To tylko propozycja jest”.

To taka tylko propozycja, nie mówię już, nie mówię w wakacje, ale może pod koniec sierpnia, kiedy już wszyscy wrócimy do miasta nad trzema rzekami. Chodzi o samą ideę. A ponieważ już wiem, że każdy termin z jakiegoś powodu komuś nie pasuje, to pozwólcie, że sama ogłoszę Godzinę W. I nawet jak mi przyjdzie samej wypić tę kawę na Bulwarze Zachodnim, to ją wypiję, zrobię zdjęcia, i zamieszczę w naszym portalu. Aha, no i pić ją będę z okazji 80. urodzin Kaczora Donalda, tak, tak, tej wstrętnej okropnej, nadętej, mojej ukochanej Kaczki Donald. Jak ktoś będzie, to się dołączy, jak kto nie, cóż trudno. Urodziny Donalda zostały ogłoszone, termin zostanie podany…, zaproszeni wszyscy, którzy lubią się spotykać i Kaczora Donalda. Kaczka okropecznie nie cierpiała rano wstawać, dlatego my pewną sobotą się spotkamy. Albo i tylko ja się z Wartą i osobistym termosem spotkam. Taki plan.

P.S. A teraz dla porządku domu. Dziś o 17.00 w przepięknej willi Schroedera czyli siedzibie Muzeum Lubuskiego przy ul. Warszawskiej Ewa  Żelazny-Machura opowie o Marku Oberländerze, jednym z modus vivendi i modus operandi wystawy Arsenał 1955, wybitnym twórcy, którego obrazy są w kolekcji muzeum, kolekcji, która w wyraźny sposób wyróżnia nasze muzeum w Polsce. Bo ma jedyny liczący się zbiór tych twórców, którzy dokonali wielkiej i znaczącej wolty w sztuce współczesnej. A polegała ona na tym, że w ostentacyjny i jasny sposób pokazali, że dla nich filozofia sztuki soc, to coś okropnego, coś, co nie licuje z prawdziwą twarzą wolnego twórcy, jakimi zawsze starali się być prawdziwi artyści, nawet zabici w okowy patrona. Niektórym się udawało. A Marek Oberländer to znakomity malarz, i Ewa nam o tym na pewno w piękny sposób opowie.

No i w piątek, no tak, Nocny Szlak Kulturalny, ale o 19.00 w FG panowie Jakowicz, tata Krzysztof i syn Jakub. Obaj skrzypkowie, obaj znakomici. Ojca na żywo już słyszałam, ale syna nie. A w rodzinnej zbitce, to może być coś fascynującego. Domowe skrzydlate już gotowe są, piórka odświeżone i wyprostowane, świergolą na pełne dzioby, że ja tam się mogę po mieście nad trzema rzekami błąkać i ganiać od miejsca do miejsca w poszukiwaniu wrażeń, ale one lecą prosto do FG. No cóż, ja też, i nawet do głowy mi nie przyszło, że gdzie indziej piątkowy wieczór zacząć mogę.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x