Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Longiny, Toli, Zygmunta , 2 maja 2024

No i znów się wstydziłam

2014-04-26, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

No za miasto moje przyszywane się wstydziłam. Bo szłam po nim, po mojej dzielnicy z przemiłą znajomą i ciągle słyszałam, że to nora jest.

Znajoma moja mieszkała w różnych miejscach, między innymi w Krakowie. Byłyśmy razem w kilku różnych zakątkach Europy i w Azji też. I ona wie, co to znaczy zaniedbanie, albo jakieś inne opustki. I teraz szła sobie ze mną po mojej dzielnicy, po prawdzie, to dzielnic w mieście nad trzema rzekami nie ma, ale kwartały wpisujące się w tak zwane Nowe Miasto tworzą odrębną dzielnicę. No i tak sobie szłyśmy, i co chwilę słyszałam, że jak można, że tu wygląda okropnie. No bo wygląda. A to za sprawą zniszczonych i przez cały PRL i wolną Polskę nieremontowanych, ale też i za sprawą totalnego bałaganu na ulicach, brudu zwykłego, który sam się nie zrobił. Zrobił go ktoś, bo ktoś rzucił pustą butelkę po napoju, ktoś inny coś. No jednym słowem dramat. Wiem, że piszę o tym kolejny, setny być może raz, ale jednak. Nie jest to wołanie na puszczy, tylko apel – ludzie opamiętajcie się. Jak można tak się zachowywać, żeby goście nam wytykali tę jedną prawdę – mieszkamy w śmietniku, który sobie sami prokurujemy. No ja nie, bo od zawsze mam coś takiego, że nic nie wyrzucam na chodnik albo ulicę. Nie ma kosza, to do plecaka.

Pamiętam, jak wiele lat temu w Londynie chodziłam sobie po mieście i miałam problem z butelką po wodzie. Pustą. No bo coś z nią trzeba było zrobić a kosza niet. I moi angielscy przyjaciele nie rozumieli, o co mnie tak naprawdę się rozchodzi (że użyję kolokwializmu, który w innych chwilach mnie mocno denerwuje, a tu pasuje dość dobrze). No bo jak wyrzucić na ulicę. To były jeszcze te czasy, kiedy w Londynie koszy na śmieci nie było, bo każdy był potencjalnym zagrożeniem dla IRA albo też innych zamachowców. Bo gdzie bombę umieścić najłatwiej? Ano w śmietniku. I ja im tłumaczyłam, że na chodnik nie wyrzucę, oni, że koszy nie ma i koniec końców był taki – No dobrze Renatko, noś ze sobą te śmieci. Wyrzucisz w naszym. Tam gdzieś na West End. I tak się stało.

Ale u nas, w moim przyszywanym mieście, koszy jest sporo, więc w czym problem? Nie rozumiem. Inna rzecz, że jak rano w niedzielę idę na start mego wycieczkowego klubu, tylko pod pomnik Adama Mickiewicza, to z żalem wielkim patrzę na wywrócone śmietniki, na bałagan. Bo jak już ktoś imprezuje w mieście to tak musi? Wywracać i robić dodatkowy bałagan? No cóż, nie zagłębiam się w myślenie tych, co szpecą. Ale nie ma zgody. Jak zobaczę, to będę dzwonić pod wiadomy numer. Co z tego wyniknie, nie wiem, ale będę.

A teraz z innej mańki. Obrzydliwa choroba uniemożliwiła mi wyjście wczoraj do Filharmonii Gorzowskiej na koncert. Szlag, kaszlę i smarkam tak, że sama sobie z tym nie radzę. A dobry zwyczaj nakazuje – kaszlesz, smarkasz, nie idź w miejsca, gdzie twoje przypadłości mogą komuś zepsuć wieczór. Więc nie poszłam i tak mi było przykro z tego powodu, bo muzyka na żywo, to coś innego niż z płyty. Przykro bardzo. Ale włączyłam sobie płytkę z utworami fantastycznymi Roberta Schumanna i jakoś dałam radę. Posłuchałam sobie trochę i dało się radę. Ale na żywo zawsze jest inaczej.

A teraz z innej mańki. Jak już siedziałam domu, mocno kaszląca, to oglądałam jakieś wiadomości. No wiecie, wszyscy do Rzymu, bo… I nagle wypowiada się dla telewizji polskiej pani Krystyna Monach, gorzowianka, właścicielka szkoły językowej i też biura turystycznego. I piękną polszczyzną mówiła o trudach podróży do Wiecznego Miasta, o tym, kto znosi te trudy dobrze, a kto mniej. I mnie tylko żal było, że pani Krystyny nikt z imienia i nazwiska nie podpisał, a szkoda wielka. Bo to jest dość istotna osoba, zresztą jak i jej mąż, pan Antoni. Skoda, że o takie szczegóły się nie dba.

No i z kolejnej mańki. Przepraszam pana profesora Bogdana Kunickiego za pominięcie w pisaniu o stoliku nr 1 w Gorzowie, o tym Empikowym fajnym świecie. Pan profesor nie znosi określenia – z innej mańki, bo to knajackie jest. Wiem, i dlatego podwójne przeprosiny się należą. Pamiętam, i czasem mi trudno połączyć erudytę i piewcę antyku z jego wszystkimi zaletami z tymże stolikiem. Ale raz jeszcze, przepraszam.

P.S. A jaskółki domowe, których już być nie powinno, bo do tego Wrocławia lecą, tylko z tyłu fotela zaświergotały, że głupia jestem i szwargotem knajackim coś komunikuję. I szkoda pewnych ludzi, bo oni tego nie trawią. Mają rację.

A tu taki niewielki bonusik, muzyki tochę, tego Schumanna. Tylko trochę.

http://www.youtube.com/watch?v=0B-uPFC_4VE&feature=kp

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x