Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Longiny, Toli, Zygmunta , 2 maja 2024

Książka najbardziej pożądana

2013-11-25, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Przez gorzowian znaczy. Ni mniej, ni więcej, a „Z albumu gorzowian” wydanego przez Kamienicę Artystyczną Lamus. Ale na razie nie, nie ma żadnych szans na dodruk, a bardzoż szkoda.

A piszę o tym kolejny raz, bo znów przemili znajomi mnie zapytali – Renatko, a nie masz czasem jeszcze jednego egzemplarza, bo… i tu padło milion i jeden argumentów za tym, aby książkę sprzedać, odstąpić, podarować… No i parę jeszcze innych. Dziwne pytanie nie jest, bo wszak Mikołajki się zbliżają i już Boże Narodzenie na horyzoncie majaczy, a dla wielu byłby to wręcz wymarzony prezent. Książka ma wiele walorów, trudnych zresztą do wymienienia, bo jest ich tak dużo. No zwyczajnie dość powiedzieć, każdy gorzowianin, który lubi to miasto, chce ją mieć, bo pokazuje, jak zmieniało się to miasto, jak żyli tu ludzie, jak oswajali to miasto, jak ono stawało się ich. A przy okazji na tych fotografiach ktoś znajdzie swoich znajomych, ktoś rodzinę. No jednym słowem same bonusy.

Jedna z przemiłych znajomych nie dość, że się zapisała na listę oczekujących nowego wydania, to jeszcze tak profilaktycznie zadzwoniła do Sonaru, gdzie książka była drukowana z zapytaniem czy może jakimści cudem choćby jeden egzemplarz im się nie zachował i być może jakimści innym cudem ona mogłaby wejść w jego posiadanie. No i usłyszała, że żadnych szans, bo „Z albumu…” było drukiem zleconym i do wydawcy trzeba.

No i wydawca mówi to, co cały czas mówił. Pieniądze dał magistrat, były obietnice na kolejny druk, ale na razie na obietnicach się skończyło.

Ja po swój egzemplarz odstałam karnie w długiej kolejce, stało się fajnie, bo wielu przemiłych znajomych szybko się zjawiło w Lamusie i ustawiło w kolejce. Nie było nudno czy smutno, jak za pamiętnych kolejkowych czasów w kraju między Bugiem a Odrą. Obejrzałam, powzruszałam się i pożyczyłam przemiłym znajomym, aby też mogli się pogapić i powzruszać. No i tak po prawdzie, to moja książka cały czas u przemiłych znajomych jest. Co, znając moją wyjątkowo głęboką niechęć do pożyczania książek czy płytek z muzyką, wielce niezrozumiałe dla wszystkich, a zwłaszcza dla mnie, jest. Ale tak się stało i trwa.

No i konkluzja jest prosta. Miasto nasze powinno jak najprędzej wznowić to wydawnictwo i wymyślić jakiś prosty myk, aby można ją było sprzedawać za drobną opłatą, na przykład za 10 zł. I w miarę potrzeb dodrukowywać z tym samym numerem ISBN i tylko się cieszyć, że taka super promocja tego miasta się udała. I to za sprawą samych mieszkańców, jak i Zbyszka Sejwy, Roberta Piotrowskiego i niestety, wrażej gazety, bo prawdę trzeba pamiętać. No i niestety, taka prosta prawda jakoś nikomu w mieście nie bardzo mieści się w głowie. Bo wydawca cały czas słyszy, że nie, nie ma pieniędzy. A szkoda bardzo, bo to faktycznie naturalna promocja jest i byłby fajny prezent pod choinkę, ale niestety nie będzie. Powtórzę kolejny raz – szkoda. A nawet bardzo. No ale cóż, jak mawiali starożytni, albo dżin z lampy Alladyna, na układy i upartości nie ma rady…

A teraz z innego kątka. Jak fajnie, że stworzyło się Towarzystwo Miłośników Gorzowa i ma bardzo ambitne plany. Najpierw ławeczka z Christą Wolf, potem kamień tam, gdzie była śliczna synagoga landsberska, a potem jeszcze coś na pamięć Franciszka Walczaka, pana Zenona Bauera, no pamiętać w tym mieście jest kogo. Bardzo dobrze, że towarzystwo ma wielkie poważanie na durne słowa, że przecież tylko Polaków upamiętniać trzeba, bo… I tu sobie dopiszcie sto i jeden argument za oraz tak samo dużo przeciw. A Polakach i nacji jako takiej już pisałam milion i jeden raz, więc kolejny nie będę. Dla mnie ważne jest, że zebrała się grupa ludzi, którzy widzą Gorzów tak, jak ja. Czyli od 1945 r. miasto na granicy, miasto z historią niemiecką, ale obecnie polskie, co nie znaczy ksenofobiczne, zamknięte i zacofane, patrzące tylko na ten krótki okres, kiedy trafiło pod polskie władztwo. Dla mnie takie towarzystwo oznacza jedno – światli ludzie, którzy chcą i mogą pamiętać, że zrządzeniem losu, jakąś tajemniczą ręką historii dane nam jest tu żyć i trzeba dbać o pamięć tego polskiego od 1945 r., jak i to, co było wcześniej, kiedy mówiło się głównie po niemiecku na ulicach (po polsku było wcześniej tylko ogródkami i tylko na tyłach posesji, bo tam polscy najemni robotnicy się poruszali). I tylko tak trzymać i cieszyć się, że komuś się chce.

Ja w każdym razie czekam na kolejne, i chętnie te kolejne do mojego szlaku po metalowych rzeźbkach dopiszę. I choć moda taka przyszła do miast różnych, że się takie postaci stawia, to jednak Gorzów ma rzeczywisty szlak, który pozwala poznać byłych ważnych mieszkańców. Choć Bogiem a prawdą zazdroszczę Poznaniowi postaci lampiarza, no nie wiem, jak taki zapalacz lamp gazowych się faktycznie nazywa, więc piszę lampiarza. Bo on tam, w grodzie królewskim nad Wartą jest, i zachwyca, nie tylko mnie, ale i moją amerykańską rodzinę, którą tam prowadziłam. Ten pan zapalający gazowe latarnie cały czas zapala jedną, taką oto pamiątkową. I ta brązowa postać odsyła w przeszłość i wzbudza sentymentalne uczucia. I zachwyt…

No i tu króciutka podpowieść, a może i u nas… Bo i u nas były gazowe latarnie i owi lampiarze… Nie teraz? No dobrze. Może za czas jakiś.

P.S. Afiszyk niewielki na dziś…

Tak po prawdzie to tylko o 18.00 w kinie Helios premiera filmu „Papusza” w reżyserii państwa Krauze, bez ich obecności, bo pan Krzysztof Krauze jest chory. Mnie film się nie podoba, ale większości tak, więc przy tym zostańmy.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x