Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Longiny, Toli, Zygmunta , 2 maja 2024

Z wizytą u starego fotografa

2013-10-15, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Tak, tak, takiego klasycznego, sprzed epoki cyfrówek i inteligentnych telefonów, co to robią wszystko, tylko dywanów nie trzepią, jak mawia mój przemiły znajomy.

Jeszcze tylko tydzień potrwa wystawa starego sprzętu fotograficznego w Małej Galerii GTF przy ul. Chrobrego. I powiem, że warto się wybrać, bo niezwykle tam jest i klimatycznie. Piękna galeryjna piwnica została bowiem zaaranżowana na stary zakład fotograficzny, taki z lampami, ekranami, fotelem przykrytym pluszem. W innym kątku można zobaczyć ciemnię fotograficzną z kuwetami na wywoływacz i utrwalacz i jeszcze jakąś inną substancję. A w gablotach pokazano stare i bardzo stare aparaty. Z drżeniem serca odnalazłam tam nawet mego starego Zenita, radzieckie ustrojstwo do fotografowania, które ważyło coś koło pół kilograma, było śliczne i robiło fantastyczne zdjęcia. Ale potem przyszedł czas innych urządzeń do utrwalania rzeczywistości i mam teraz malutkie cudeńko marki Canon. Choć czasami diabli mnie biorą, kiedy mój aparacik pokazuje mnie ikonkę, że bateria już się wyczerpuje, choć ładowała się całą noc. Ci przemili znajomi, którzy się lepiej na tym znają ode mnie, tłumaczą, jak ksiądz Magdzie, że to nie aparat szwankuje, tylko zwyczajnie bateria się zużyła. Więc, Rencia – pora baterię nową zakupić – jak mawiają. I ja się coraz intensywniej nad tym zastanawiam. A że proces decyzyjny co do nowych rzeczy u mnie jest długi i pokrętny, to podejrzewam, że bateria umrze ostatecznie, a ja jeszcze będę się zastanawiać. No cóż, jest jak jest…

Ale jeszcze do starych aparatów, tych, które można zobaczyć w Małej Galerii. Pochodzą one ze zbiorów gorzowskich fotografów, jak choćby Leszka Czarneckiego, który w swoim atelier, zresztą o rzut kamienia i oka jest od galerii, ma ich małą kolekcję i kiedy ktoś przychodzi zrobić sobie fotkę do dowodu osobistego, czy paszportu, bo ich sam zwyczajnie zrobić nie umie, to może do woli oko nacieszyć klimatycznymi starociami. Bo one zwyczajnie ładne są. Potrafią zachwycić. Malutka cząstka kolekcji pochodzi ze zbiorów Mariana Łazarskiego, szefa galerii i prezesa Gorzowskiego Towarzystwa Fotograficznego. Marian uczy też fotografii swoich następców i nie raz, ani nawet dwa widziałam prezesa, jak z cyfrową lustrzanką na ramieniu, w towarzystwie czeredy młodych przemierza ulice niepięknego naszego miasta w poszukiwaniu fotograficznych tematów. Zresztą myślę sobie, że nie jest to puste poszukiwanie, bo Marian dokładnie wie, gdzie młodych prowadzi i co oni tam mają pofotografować, żeby było co na zajęciach analizować i nad czym się zastanawiać.

No i jest jeszcze jeden powód, aby do galerii wejść. To stare zdjęcia naszego miasta. Wykonane choćby przez pana Kazimierza Nowika czy innych. I można zobaczyć stary tramwaj, jeszcze z otwartą platformą z tyłu wagonika, wypełnionego ludźmi po brzegi jak śmiga po ul. ul. Warszawskiej na tle dzisiejszego III Liceum Ogólnokształcącego lub też jeszcze bardziej klimatyczne, pokazujące mocno starszego pana, który ciągnie wózek, zaprzężony do niego jak konik. Starszy pan właśnie przystanął na chwilkę niewielką, aby sobie króciutką rozmówkę uciąć z równie starszą panią, być może znajomą, a być może zatroskaną o ciężki los tegoż oto mężczyzny. Można też zobaczyć, jak jeszcze w latach 60. minionego wieku wyglądała ul. Sikorskiego, ten kawałek w bezpośrednim sąsiedztwie biblioteki wojewódzkiej i parku Wiosny Ludów. Po wierzbie płaczącej, co stoi w parku ten kawałek gorzowskiej rzeczywistości poznać można. No i są też impresje – dawne, bardzo dawne, Mariana Łazarskiego na temat tego, jakże wdzięcznym obiektem do fotografowania może być stara wieża i jak ją można w mocno niebanalny sposób pokazać.

Mnie te fotografie zwyczajnie wzruszają. Bo są pamięcią, tą obrazkową, rzadką w tamtych czasach. Bo przecież to było drogie hobby. Aparat, klisze, ciemnia, jak kto miał, a jak nie miał i nie chciał się bawić w chemię, to koszty wywołania filmu u profesjonalnego fotografa, to była rzecz wielce kosztowna. I jeśli już ktoś robił zdjęcia, to bardziej siebie i swojej rodziny odświętnie ubranej z okazji jakiejś uroczystości. A nie stare zaułki albo nieznajomych ludzi.

A skoro o fotografach piszę, to pamiętam, jak przed laty mój przesympatyczny znajomy, zresztą długoletni fotoreporter wrażej gazety, Kazimierz Ligocki, pokazywał mi swoje zdjęcia Kazimierza Wnuka, Szymona Giętego, jeszcze raz i z mocą podkreślam, NIE BYŁ KLOSZARDEM (kto wątpi, niech przeczyta fantastyczny tekst o nim, który lata, lata, lata temu napisał mój kolega po fachu i po miejscu pracy, Paweł Krysiak, dziś naczelny lokalnego dodatku do „Gazety Wyborczej” w Częstochowie. Tytuł „Małpa to jest dżunglowe zwierzę”, albo coś na kształt. Polecam). Kazik opowiadał mi też, jak Szymon się cieszył z tych fotek, a potem jak serdecznie go witał na ulicy. Ja sama pamiętam Szymona, jak zrobiliśmy mistrzostwa świata i okolic w toczeniu fajerki, no wiecie, tego okrągłego ustrojstwa z kuchni węglowych, co to jakieś dranie kolejny raz zachyliły rzeźbce Szymona przy Parku 111 (i w tym miejscu kolejne dzięki i ukłony panom Jerzemu Synowcowi i Arkadiuszowi Grzechocińskiemu, że im się chciało i znaleźli sposób, aby tych niebanalnych, kolorowych mieszkańców upamiętnić i tylko dzięki ich pasji i uporowi, oraz także pieniądzom, co niebagatelne jest,  mamy jedyny taki niepowtarzalny szlak turystyczny w mieście. O tym już pisałam, i możecie sobie poczytać w zakładce „Na szlaku”). Wtedy Szymon był bezkonkurencyjny. Toczył fajerkę bez żadnego problemu nawet po kocich łbach Starego Rynku, choć po prawdzie powinna być to gładka płoszczadź, najchętniej asfaltowa albo zwykłe udeptane klepisko. Nie było, więc dawaj po kocich (nota bene strasznie jestem przywiązana do tej nazwy) i co? Ano to, że został pierwszym mistrzem świata i okolic w toczeniu i to na długo, bo do dziś rekord nie został pobity. A minęło już, dzięki Bogu (jak mawiała moja babcia Marianna), już lat ze 20, albo i trochę więcej. Takie to były czasy.

Ale skoro o fotografach, i to niekoniecznie zawodowych, to zawsze zachwycają mnie zdjęcia mojej przemiłej znajomej Grażyny Kostkiewicz-Górskiej, która na naszych regionalnych wycieczkach robi ich tysiąc albo i więcej, i potem się je ogląda i marudzi – Grazia, a pokaż jeszcze raz to…i to, i jeszcze to… Bo owo to, to może być zachwycające zagięcie w dachu starego dworku, roślinka, urzekający pejzaż. Bo Grażyna zawsze dostrzeże to coś, co się owszem, widziało, ale się przeleciało. I dopiero na jej zdjęciach owo coś staje się rzeczą naprawdę ważną, szczegółem, który ubarwia świat.

No i skoro jeszcze o fotografach, to nietaktem byłoby pominąć innego przemiłego znajomego Sławka Sajkowskiego. To profesjonalista, i to dużej wody. Ale ja uwielbiam oglądać jego zdjęcia z wypraw w świat szeroki, daleki i wydawałoby się dobrze obfotografowany. Otóż nie, Sławka zawsze zauroczy brudna buzia dziecka, piękne i wielkie oczy kilkuletniej dziewczynki gdzieś w Nepalu albo w Ekwadorze. Zawsze pokaże coś innego, ot choćby misia zabranego z Polski, tylko po to, aby posadzić go na równiku, ku uciesze własnych dzieci i takich oglądaczy, jak ja.

No i jeszcze tu wymienić chcę Krystynę Zwolską, która ostatnio tak pięknie sfotografowała Twierdzę w Kostrzynie, Marcina Wasilewskiego, który zawsze też dojrzy coś, panią Teresę Erdmann (jak zrobiłam błąd w nazwisku, to przepraszam, bo pewna nie jestem), Małgosię Szymczak – och, przepraszam, panią Małgorzatę –  naszą klubową (KTP Nasza Chata) prezeskę, której zdjęcia zwłaszcza przyrody wprawiają o zachwyt. Także Marię i Bogdana Gontów, Igę Borowską-Krajnik i jej męża Wojtka Krajnika, Łukasza Trzoska, Daniela Adamskiego i mego bardzo ale to bardzo miłego znajomego Pawła Siarkiewicza, znów mieszkańca Zielonej Góry, ale zaprzyjaźnionego osobnika. Nietaktem byłoby pominąć także zdjęcia Pawła Janczaruka, też z Winnego Grodu, ale też zaprzyjaźnioną osobę. No i wymienić trzeba pana Czesława Łuniewicza oraz pana redaktora Tomasza Gawałkiewicza, też z południowej stolicy naszego coraz bardziej kulawego województwa.

O fotografach tych starszych, których bardzo, ale to bardzo lubię, przy innej okazji napiszę.

No i patrzcie, zrobił się tylko tekst o zdjęciach. Ale i troszeńkę o smaku życia widzianego ich oczyma. I kto by pomyślał…

 

P.S. Będzie znów o sypaniu popiołu na głowę. Zwrócił mi uwagę mój przemiły znajomy, nie zdradzę który, ale po jednym kierunku na poznańskim uniwersytecie jesteśmy, po polonistyce, że – Renatko, szlachectwo zobowiązuje. A chodzi o to, że ja czasami w zapędzie polemicznym robię durne błędy. Napiszę choć, zamiast chodź (ręką na papierze i przy pomocy pióra marki Parker, bym tego nie zrobiła), szwędanie zamiast szwendanie czy huligan zamiast chuligan. I w tych dwóch przypadkach, no cóż, tak mam wkodowane w mózg i muszę się mocno zastanawiać, jak poprawnie po polsku pisać. Jak jeszcze raz tak napiszę, to żal i ból, ale znaczy, że inaczej nie potrafię.

P.S. 2. Witamy w naszej blogosferze pana wiceministra Marcina Jabłońskiego. Generalnie polityków nie lubię, ale kibicuję panu ministrowi, bo jak był wojewodą, to miał na oku i względzie oba miasta lubuskie, czyli Winny Gród i miasto nad trzema rzekami. Bo inni z jego partii niekoniecznie dostrzegają miasto na siedmiu wzgórzach, czyli nasz Gorzów. Szowinistką lokalną nie jestem, ale czasem zaboli, kiedy się widzi, co urzędnicy różnego szczebla i różnych instytucji wyczyniają i jakie ekwilibrystyczne sztuczki stosują do uprawdopodobnienia swoich racji. A tak dla porządku domu dodam, że kiedy normowały się nasze stosunki z zachodnim sąsiadem, to obecny pan wiceminister osobiście gasił wraże nastroje w mieście nad Odrą i z mostem do sąsiadów i sam osobiście w marszu solidarnościowym szedł i czapka mu z głowy nie spadła, kiedy taki mały krasnal, co nie zna niemieckiego, poprosił o przetłumaczenie, co oni tam mówią. Przetłumaczył. Witamy w naszej blogosferze. I trzymamy kciuki

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x