2013-07-02, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje
A dziś nasze miasto ma 756 urodziny. I z tej okazji miastu chcę życzyć jak najlepiej – dobrej prasy w mediach, czystych i niezniszczonych ulic oraz chodników, pięknych parków i skwerów oraz dziesiątków innych rzeczy.
Tak, tak, to właśnie dokładnie 2 lipca 1257 roku margrabia Jan I z rodu Askańczyków założył miasto. A dokładniej podpisał akt erygujący Landsberg a misję zakładania powierzył Albertowi de Luge. To tak tytułem przypomnienia, dla tych, co głowy do dat nie mają, a chcieliby wiedzieć.
No i powstało miasto. A że było korzystnie położone, nigdy zbytniej biedy nie cierpiało. Co prawda w zawierusze historii zdarzało, że je oblegali. A to czeskie Sierotki – armia bitna i siejąca spustoszenie w średniowiecznej Europie, a to nawała szwedzka, a to jakieś inne armie.
Ale z fanaberii losu jakoś zawsze się potrafiło wykaraskać z tych nieprzyjemności. Aż przyszedł pamiętny styczeń 1945 r, kiedy to wojska Armii Czerwonej przeszły przez centrum i spaliły co paradniejsze kamienice. Nie z wojennej potrzeby, ale dla fanaberii i po to, aby oświetlić sobie drogę. No i skutki tego fatalnego marszu odczuwamy do dziś, bo Gorzów ma szczerbate centrum, zabudowane blokami. I brakuje mu wielkomiejskiego sznytu, jaki ma choćby niekoniecznie w grodzie nad trzema rzekami kochana Zielona Góra.
No a od kilku lat ma tego pecha, że jakoś nikt za bardzo nie chce o nie zadbać. I skutki tego są takie, jakie są. Pisałam wiele razy, więc powtarzać nie mam zamiaru. Ale mimo wszystko jakieś resztki urody w nim tkwią i warto byłoby zadbać. Bo jak nie, to wszystko pójdzie w wniwecz i na zatracenie. A szkoda by było. Tak więc – miasto moje zaadoptowane – wszystkiego naj.
Urodzinowa feta odbędzie się na placu Grunwaldzkim, gdzie zagrają kataryniarze zaproszeni na tę okoliczność przez Miejskie Centrum Kultury i zabrzmi Dzwon Pokoju. Szkoda tylko, że wszystko to odbędzie się w godzinach, kiedy zwykły obywatel pracuje i nie ma szans wyjść, co by tę egzotykę – mam na myśli kataryniarzy – obejrzeć. No cóż, życie… A teraz będzie z innej mańki. Wyobraźcie sobie, że gorzowskie dzieci znów powoli wracają do zabaw sprzed lat. Otóż widziałam ostatnio, jak na skwerze przed AWF małe dziewczynki grały w taką grę, co to się skacze po figurze nabazgranej kredą po asfalcie – nawet nie pamiętam, jak to się nazywa. Ważne, że sprawiało im to szaloną radość. I mnie, nie ukrywam, też się wesoło na duszy zrobiło. Bo to widomy znak, że dzieciaki odrywają się od komputerów, mają ochotę pobyć razem, coś wspólnie zrobić. A już myślałam, że obyczaj ten na zawsze odszedł do lamusa. A tu proszę, taka niespodzianka. No i dobrze, bo siedzenie przed komputerem wcale zdrowe nie jest.
I o jeszcze jednej rzeczy chcę napisać. Otóż na Starym Rynku pojawiły się wozy cygańskie należące do Edwarda Dębickiego, znak to oczywisty, że jubileuszowe Roman Dyvesa tuż, tuż. Będzie kolorowo i trochę gwiazdorsko, ale akurat nie bardzo w moim stylu. Bo dla mnie prawdziwą gwiazdą romskiego festiwalu jest nie Janusz Józefowicz i jego ekipa, ale Kaly Jag z Węgier dowodzone przez fantastycznego gitarzystę i śpiewaka Gustava Wargę. Zespół, który zachwycił mnie i nie tylko mnie, już bardzo dawno temu, zespół, który ma status megagwiazdy w Europie i nie tylko. Kaly Jag gra cudną mieszankę folkloru romskiego i węgierskiego. Zresztą znam parę osób, które mają płyty tej grupy i do tej muzyki wracają. Ale nie będę pouczać gospodarza i od początku organizatora imprezy, jakich gości ma sobie na jubileusze zapraszać. Ale westchnąć jednak mogę. Więc wzdycham… No i ostania rzecz, otóż ruszyły wakacje i wraz z nimi cykl imprez dla najmłodszych. Barwny bukiet propozycji przygotowały wojewódzka biblioteka oraz Grodzki Dom Kultury. Tak więc nudzić się podczas laby nie trzeba. Wystarczy wziąć udział w zajęciach.
No zalali znajomi sieć zdjęciami z pierwszych ciepłych po niespodziewanych przymrozkach dni. Pojechali w ciekawe miejsca.