Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje »
Hugona, Piotra, Roberty , 29 kwietnia 2024

Kanikuła przyszła

2013-07-03, Renata Ochwat: Moje irytacje i fascynacje

Ano przyszła. Skończyły się imprezy na przywitanie lata i cisza. Dzieci kąpią się w fontannach, bo znów trochę ciepło się zrobiło. Inne wyjechały na wakacje i tak to się wszystko kręci.

Myślę sobie jednak, że wiadomością dnia było przyznanie Legii – wysokiego i to bardzo, francuskiego odznaczenia byłemu premierowi Kazimierzowi Marcinkiewiczowi, czyli byłemu mieszkańcowi miasta nad trzema rzekami. I nic to, że były premier w rodzinnym mieście dobrej opinii nie ma. To jednak o wydarzeniu, i to dużej rangi, nie sposób milczeć.

Okoliczność bez precedensu, bo wszak chyba w grodzie na siedmiu wzgórzach nie ma nikogo innego, kto mógłby się pochwalić takim odznaczeniem. A wiedzieć trzeba, że Legii nie rozdaje się ot tak, jak popadnie. Dlatego pogratulować należy. Tym bardziej, że ambasador Francji w uzasadnieniu wyjaśnił, iż odznaczenie jest za wybitne zasługi na polu dialogu polsko-francuskiego oraz wysiłków włożonych przez byłego premiera w kontakty polsko-francuskie. No cóż, ja tam nie wiem, czy i jakie były to wysiłki, ale skoro odznaczenie jest, widać jakieś były i być może niemałe, bo Francuzi Legii byle komu nie dają, zaznaczam kolejny raz.

Były premier odznaczenie odebrał w towarzystwie aktualnej żony – Izabeli. I tu drobny zgrzyt. Żona pana Marcinkiewicza na okoliczność wielce podniosłą i ważną ubrała się w czerń, to prawda, ale była to czerń na naramkach, z odsłoniętymi ramionami. Nie uchodzi. To nawet ja, prowincjuszka bez jakiejkolwiek wiedzy o modzie i podobnych rzeczach wiem, że do ambasadora idzie się w długim rękawie, nawet w upał. I z godnością się pocenie i inne nieprzyjemności się znosi. No cóż, taka jest etykieta. Bo nawet szeregowy pracownik, jak idzie do szefa po pracę, to ubiera się mniej lub bardziej formal. Każdy, kto śledzi wydarzenia w wielkim świecie, cokolwiek to oczywiście znaczy, wie, że obwiązuje czerń, biel, szarości, ewentualnie granat. Ma być schludnie, bez szaleństw modowych i innych takich wynalazków. A jak się idzie do dostojników kościelnych, nie jest ważne, jakich, to kobiety nie dość, że muszą mieć odpowiedniej długości spódnice i rękawy, to jeszcze głowę trzeba przykryć – może być hiszpańska mantyla z czarnej koronki lub coś na kształt. Szkoda, że aktualnej żonie byłego premiera tego nikt nie podpowiedział. Ale skoro panu Marcinkiewiczowi wygląd żony się podoba, to tak ma być. Nowy trend w modzie dyplomatycznej, może się nie przyjmie. Tak, jak nie przyjął się po nieszczęsnym wystąpieniu pani Miller w różowo-białej kreacji, też z odsłoniętymi ramionami, podczas oficjałki z japońskimi dostojnikami. A jaskółki świergolą, że mam sobie dać spokój, bo wszak sama chodzę jako ten oberwaniec, więc co to za wydawanie sądów. OK., mają rację. Ni za tym, ni za innym, gratuluję panu Kazimierzowi Marcinkiewiczowi raz jeszcze. I powiem tylko, że Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa, co to przygotowuje się do obchodów 15-lecia istnienia, zaprosiła na fiestę z tej okazji byłego premiera i jednocześnie jednego z ojców założycieli uczelni. I bardzo dobrze, bo o założycielach czy też patronach trzeba pamiętać i dbać o nich.

A teraz z innej mańki. Otóż widziałam kataryniarzy i tak, tak,  kataryniarkę, co to po fecie urodzinowej miasta nad Wartą, Kłodawką i Srebrną pojawili się w kilku miejscach w centrum. I już na 100 a nawet 200 procent pewna jestem, że mogę tego posłuchać, znaczy tych dźwięków przez 15 sekund i wystarczy. Mechaniczne, grane z wałków tony ni jak się mają do muzyki. Ale pogratulować pomysłu z zaproszeniem kataryniarzy do grodu na siedmiu wzgórzach. Bo to kiedyś było główne źródło rozrywki dla ubogich, a dziś jest bardzo ekskluzywne (i dodam, bardzo drogie) hobby. Taka rzadkość, że w Warszawie na Rynku Starego Miasta za zdjęcie czołowego stołecznego – jedynego zresztą w mieście najważniejszym - kataryniarza płaci się 2 złote. Czyli jest tak, jak nie przymierzając, w Rzymie. Za focię legionisty albo innego odzianego w kostium z epoki Cesarstwa osobnika też się buli 2 euro. Albo w Wenecji czy Lwowie – za focię z przebierańcami też płacimy, i też będzie coś ze 2 euro, bo oni z tego żyją. A skoro przez chwilę przy Wenecji jestem, to całe szczęście, że za foteczki gondolierów płacić nie trzeba. Bo oni sobie płyną po tych kanałach i nie mają sposobu ściągnąć myta z turystów. Tyle dobrze. Także i tym razem w Gorzowie kataryniarzom płacić nie było trzeba.

No i z innej mańki. Wejdźcie do biblioteki wojewódzkiej przy ul. Sikorskiego – wejście od Kosynierów Gdyńskich (bo taki jest adres tej instytucji) i poświęćcie chwileńkę, zresztą całkiem sporą na obejrzenie wystawy o dworkach literackich, jakie funkcjonowały na naszych terenach, wówczas należących do Brandenburgii. Można bowiem zobaczyć i przeczytać inforek o Dąbroszynie, gdzie bywał mój ulubiony pruski władca Fryderyk II Wielki, a potem, już w naszych czasach letni salon prowadziła pani Jutta von Lancken. I taka mnie naszła znów oto konstatacja, że jednak w fajnych czasach żyjemy, skoro można otwartym tekstem mówić o faktycznej historii tych ziem, i nikt do nikogo nie ma o to żalu czy pretensji (poza idiotami z ziomkostw śląskich – pamiętacie, owymi Czają i Hubką). A za chwilę w dziale zbiorów regionalnych będzie można poczytać obszerniejsze opracowanie dotyczące tej wystawy. Każdy, kto interesuje się literaturą, na pewno znajdzie coś dla siebie. A propos, skoro o literaturze mowa, to za jakiś czas opowiem o fascynującej książce, która mówi o naszym mieście, ale też o Skwierzynie i Kostrzynie, a rzecz dotyczy czasu tuż powojennego, tuż po przetoczeniu się po tych terenach frontu. Napisała ją Helena Rżewska, tłumaczka Smiesza. I choć to było bardzo dawno temu – znaczy książka została napisana i wydana, to urzeka jedną rzeczą – nie jest komunistyczną agitką. Mam ją, wydaną w 1975 roku, kupiłam ją w fajnym zielonogórskim antykwariacie i byłam jej pierwszą czytelniczką. Ale o tym przy okazji.

A teraz czas na przysłowiowe ogórki, poziomki i jagody. Laby nam nastał czas, laby wakacyjnej.

Ale jeszcze prywatny smutek Renaty Ochwat. Zmarł Juliusz Rawicz, jeden z ojców założycieli „Gazety Wyborczej”, wielki redaktor, fantastyczny człowiek. Ja wiem, taka kolej losu, ale jak odchodzą wielcy, zostaje smutek i pustka. Tym bardziej po takich ludziach. Przecież nikt nie powiedział, że jak umarł ksiądz Józef Tischner, to znalazł się następca. Podobnie z... tu sobie wstawcie nazwiska. Tak samo będzie z panem redaktorem Rawiczem. Tak więc, panie redaktorze – na niebieskich łąkach i niebieskich redakcjach niech Pan tam dalej uczy, jak… Co by nie było zbyt patetycznie...

P.S. A wory z zebranymi śmieciami nadal straszą. W centrum, dodam.

P.S 2. A jakieś debile znów ukradli koło ratunkowe z bulwaru i policja całkiem na poważnie ich ściga i bardzo dobrze. A skoro przy bulwarze jestem – to gdzie się podziały palmy? Też je ukradli? Zajmiemy się i tym. A jaskółki znów nieśmiało zaświergoliły – oj zajmij się, zajmij, bo lubiłyśmy. OK. Chcecie, będzie.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x