2014-02-10, Komentarze na gorąco
Krew mnie zalewa jak na to patrzę. Jako gorzowianin z wyboru i długiego zasiedzenia mam prawo się złościć, że w moim już mieście to co piękne i zabytkowe idzie w ruinę i nikogo nie obchodzi.
Kamienica na rogu Dąbrowskiego i 30 Stycznia, sprzedana przed laty prywatnemu inwestorowi, jest tutaj tego tylko przykładem.
Wiem, że własność prywatna to rzecz święta. Ale jakoś nie wierzę, że nie ma sposobu na przymuszenie właściciela do zadbania o swoja własność, która nie przez przypadek jest zabytkową cząstka naszego wspólnego przecież Gorzowa, co ongiś Landsbergiem się zwał. Nie wierzę, że ani władze miasta, ani konserwator zabytków, ani też nadzór budowlany nie są w stanie przymusić owego inwestora do ratowania tej kamienicy albo zrezygnowania z prawa do tak traktowanej własności. Skoro można zabrać katowanego psa właścicielowi, skoro można pozbawić praw rodzicielskich wyrodną matkę lub ojca, to nie da się uratować zabytku wbrew woli posiadacza barbarzyńcy?!
Barbarzyńców mamy w mieście. Barbarzyństwem jest bowiem to, co dzieje z wieloma zabytkowymi obiektami. Żeby daleko nie szukać. Sto metrów dalej, na rogu Dąbrowskiego i Łokietka, stoi inna prywatnie zapuszczona po barbarzyńsku kamienica. Jeszcze stoi, ale już chyba niedługo, jeśli coś się z nią nie zrobi. Po prostu się zawali, a wraz z nią runąć może kawał Łokietkowej ulicy. I nikogo to nie przeraża, nie dziwi, nie przymusza do działania. Tak się z tym widokiem już oswoiliśmy, czy tak w ogóle nam jest wszystko jedno?
Mnie nie jest wszystko jedno, choć niewiele mogę tu zrobić. Tyle co nic, ale zawsze to coś. Dlatego o tym piszę.
Leszek Zadrojć
W miniony piątek dla lubuskich uczniów zabrzmiał ostatni dzwonek przed zimową przerwę.