2014-10-17, Komentarze na gorąco
Kolejny przedwyborczy dzień za nami.
Właściwie można by go sobie darować, bo nie przyniósł nic nadzwyczajnego czy zaskakującego, choć sztaby wyborcze mocno się starają przyciągnąć uwagę mediów i opinii publicznej. Za dużo jednak jest już tych wyborczych sygnałów, tropów i haseł, by je rzetelnie przeżuć, przetrawić i… wyciągnąć wnioski.
Najpierw w czwartkowy poranek Marcin Kurczyna, szef SLD i radny kandydat, na radiowej fali popłynął z informacją, że jego współkandydaci będą chodzić po domach i nagabywać mieszkańców. A to celem autoprezentacji i zapytania co jeszcze mogą dla nas zrobić. Aż się przeraziłem, bo co będzie jak nie otworzę, a kandydat mimo to zostanie radnym i sobie mnie zapamięta? Albo małoletni wnuk otworzy pod nieobecność rodziców myśląc, że niosą jakieś słodycze a tu jedynie kandydat z osobistą ulotką i dobrym słowem, którego może brzydko w tej sytuacji potraktować?
Sorry, ale ja takiej wizyty nie zamawiałem.
Później klub aktualnych i przyszłych radnych PO z posłanką Krystyną Sibińską aspirującą do prezydenckiego fotela, na konferencji prasowej ogłosili światu, że budżet obywatelski jest wspaniała sprawą, a jedynie wszystko dookoła jest do bani i kitu, włącznie ze stanem oświatowej bazy i z zasadami budżetu. I zgadzam się z tym istotnie, bo odkąd wnuki chodzą do szkoły widzę ciemność na polską i gorzowska niedoinwestowaną oświatą. Ponadto do chrzanu z takim głosowaniem, kiedy bezkarnie można głosować podwójnie, ba, nawet poczwórnie , skoro bez adresu i PESEL-u. To stąd wzięło się owe 50 tysięcy głosów w tegorocznym glosowaniu, bo przecież nie od dzieci samych z siebie. No, ale zaproponowane 1% z całego budżetu na budżet obywatelski, czyli ok. 4-5 milionów, to wcale nie jest dużo, choć jak do czasu wyborów mawiał prezydent Tadeusz Jędrzejczak, cały budżet jest obywatelski, a przynajmniej być powinien.
Sorry, ale już rok temu i później przed tym przestrzegałem.
Z kolei prezydent kandydat na prezydenta, na specjalnie zwołanej konferencji zapowiedział mieszkańcom, że nie uchodzi nie powitać głośno i godnie mistrzów na żużlu i dlatego w sobotę 25 października zaprasza wszystkich pod katedrę. Tam zjadą specjalnym autobusem, bo przecież nie na motocyklach bez świateł i hamulców, mistrzowie na których od 31 lat czekaliśmy. Zaś mistrzem ceremonii zapewne sam prezydent będzie, przy innych mistrzowskiej oprawie. Problem w tym, że mistrz jest jeden, choć krewnych i pociotków ma coraz więcej, szczególnie w przedwyborczym krajobrazie starań i zabiegów o elektorat.
Sorry, ale nie mamy prezydenta, żeby mi osobiście żużlem sypał po oczach.
Późnym popołudniem w bibliotece odbyła się zaś prezydencka debata, która jednak debatą raczej nie była. Wzięło w niej udział sześciu z siedmiu kandydatów: Krystyna Sibińska, Ireneusz Madej, Rafał Zapadka, Maciej Szykuła, Tadeusz Jędrzejczak i Marek Surmacz. Jacek Wójcicki, który nie z własnej winy i woli, zjawił się przed końcem mógł się jedynie wytłumaczyć i przedstawić. Dzięki temu zrobiło się jeszcze bardziej miło, bo w zasadzie cały czas było wszystkim jakoś dziwnie miło.
Sorry, ale była to zmarnowana szansa i okazja na bezpośrednią prezentację oraz konfrontację ocen, poglądów i pomysłów kandydatów. A to z uwagi na przyjętą przez organizatorów formułę tej niby debaty. W pierwszej rundzie, bo były trzy umowne rundy, każdy z kandydatów odpowiadał na wylosowane pytanie, co z natury rzeczy wykluczało poznanie w tej sprawie opinii innych. W drugiej rundzie kandydaci mieli wskazać ze swego grona potencjalnych swoich zastępców, co jedni niepotrzebnie potraktowali całkiem serio, inni zaś słusznie obśmiali. Natomiast w trzeciej rundzie kandydaci w wylosowanych parach mieli z sobą polemizować na zupełnie przypadkowo dobrane tematy, co siłą rzeczy było nieporozumieniem, gdyż prawdziwej polemiki w większości zestawionych par być nie mogło, bo się zgadzali. Była jedynie pośrednia polemika pozostałych kandydatów z tym jednym, czyli urzędującym prezydentem, też przecież kandydatem. Dlatego w tak przeprowadzonej debacie najlepiej wypadł Rafał Zapadka, który licznie zgromadzonych przedstawicieli sztabów wyborczych, bo zwykłych mieszkańców zbyt wielu nie było, jako jedyny potrafił mocno rozbawić i zaciekawić. Co nie jest trudne, kiedy w lekkiej formie się mówi, że wszystko należy sprzedać, podatki obniżyć, urzędników zwolnić i ograniczyć funkcje miasta do minimalnego minimum, a reszta będzie się działa sama z pożytkiem dla mieszkańców.
I tym sposobem kandydaci przekonali jeszcze raz do siebie swoich sztabowców i zwolenników. I siebie także przekonali, że są najlepsi w tym gronie, bo to oni mają jedynie słuszną rację. Bo jakżeby inaczej!
Ciąg dalszy nastąpi. A ja idę teraz do parku na spacer.
Jan Delijewski
PS. Nieco krotochwilny styl tego komentarza jest mimowolną reakcją obronną organizmu. Żeby nie zwariować… Sorry, taka kampania wyborcza, takie wybory.
W miniony piątek dla lubuskich uczniów zabrzmiał ostatni dzwonek przed zimową przerwę.