2015-02-06, Komentarze na gorąco
Tego u nas jeszcze nie było, choć na Zachodzie takie kradzieże są od lat praktykowane.
Oto przed świętami Bożego Narodzenia do oddziału banku PKO BP przy ul. Górczyńskiej wchodzi po zamknięciu zamaskowany mężczyzna, wyłącza zabezpieczenia i z tzw. wrzutni wyjmuje pieniądze, które jako dzienny utarg włożyli tam przedsiębiorcy w celu ulokowania na swoich kontach. A było tego pół miliona złotych. Następnie złodziej opuszcza bank bez wywoływania jakiegokolwiek alarmu.
Wszystko nagrywają bankowe kamery, zaś sprawa wychodzi na jaw dopiero po kilkunastu daniach. Bowiem o kradzieży zorientowano się dopiero wtedy, gdy w Szczecinie, gdzie rutynowo przewożone są zebrane w ten sposób pieniądze, zaczęto je przeliczać, by odpowiednio zaksięgować. I tyle wiadomo. Bank w tej sprawie nie udziela informacji, natomiast prokuratura informuje bardzo oszczędnie, bo trwają przesłuchania, czynności procesowe, analizy, badania, itd.
Dwie rzeczy w tej sytuacji i okolicznościach są jednak wiadome. Po pierwsze, że złodziejem był ktoś bardzo obeznany nie tylko z bankowymi procedurami, systemami, ale i znajomością rozszyfrowania kodów dostępu. Po drugie, za pieniądze, które znalazły się już w banku odpowiada bank i jest to jego strata, a nie strata firm czy konkretnych ludzi, którzy w ten sposób powierzyli swoje pieniądze placówce bankowej. Zupełnie inną sprawą może być dodatkowa strata, a raczej utrata reputacji przez bank, państwowy zresztą.
Swoją zaś drogą śmiałek, który dokonał tak zuchwałej kradzieży musi się liczyć z tym, że prędzej lub później zostanie ustalony, choć nie wiadomo czy złapany. Dla niego ceną zdobycia tego pół miliona może być nawet dziesięć lat więzienia.
Jan Delijewski
W miniony piątek dla lubuskich uczniów zabrzmiał ostatni dzwonek przed zimową przerwę.