2015-04-02, Komentarze na gorąco
Pisałem niedawno o radosnej twórczości urzędników ministerstwa finansów, którzy postanowili zniszczyć polskie bary mleczne.
Zabraniając używać pieprzu, majeranku i wielu innych przypraw poza solą. Po licznych i głośnych protestach od d 1 kwietnia br. to się zmieniło. Znowu można pieprzyć, dodawać lubczyk i kolendrę oraz używać innych przypraw, ale nadal bez dodawania jakiegokolwiek mięsa, skwarków i innych składników, które czynią smaczne jedzenie jeszcze smaczniejszym.
Niedawno ogłoszono, że bar mleczny w Słupsku ma zapłacić milion złotych kary, za używanie boczku i kurczaków w zupach, a tego zgodnie z ministerialną wykładnią czynić nie powinien. I teraz cała Polska barowo-mleczna śledzi z zapartym tchem, co z barem się stanie. Zbankrutuje czy jednak może otrzyma rozgrzeszenie za wzbogacenie nie tyle samego menu, co smaku barowych potraw. I to wcale nie jest śmieszne, choć nie jest także żartem.
Zielone światło pojawiło się również dla rolników i drobnych producentów, którzy zechcą sprzedawać przetworzone prze siebie produkty rolne. Chodzi o soki, kompoty, powidła, wędliny, kapustę, ogórki, sałatki, sery, ciasta, a nawet wina oraz inne takie swojskie i smaczne rzeczy. Oczywiście w ograniczonych ilościach i przy mniej rygorystycznych wymogach sanitarnych i formalnych, a przede wszystkim bez konieczności zakładania działalności gospodarczej i płacenia składek na ZUS, co umożliwi zwyczajne dorobienie na życie drobnym rolnikom, mieszkańcom wsi, a może i zainteresowanym hobbystom z miasta. Bowiem zgodnie z dotychczasowymi przepisami rolnicy mogą jedynie sprzedawać żywność nieprzetworzoną, a przetworzeniem jest już chociażby umycie marchwi, co prowadzi do licznych absurdów i biedy tam, gdzie mógłby się pojawić może nie tyle dobrobyt, co przynajmniej godne życie.
Pisałem także o tym. Na szczęście, jak donoszą media, pochylił się na tym problemem wreszcie senat, a wkrótce ma zająć się nim sejm i być może jeszcze w tym roku doczekamy się tego, co w krajach starej Unii jest zjawiskiem normalnym. Prawdziwych wiejskich smakołyków, ręcznie i według starych receptur wyrabianych, a nie podróbek na skalę przemysłową wytwarzanych i oferowanych nam, jako tradycyjne. Kto pamięta tamte smaki, ten nie da się nabrać, a młodzi z pewnością też w nich zasmakują, jeśli tylko dane będzie im je posmakować.
Może kiedyś i nasz kraj znormalnieje wzdłuż i wszerz… Wszystkiego smacznego na święta!
Jan Delijewski
W miniony piątek dla lubuskich uczniów zabrzmiał ostatni dzwonek przed zimową przerwę.