2016-01-25, Komentarze na gorąco
Piotr Świst należał niewątpliwe do największych talentów gorzowskiego żużla.
Nie do końca spełnionych, nie do końca szczęśliwych i nie do końca dobrze wspominany w mieście nad Wartą. Teraz zamierza powoli kończyć swą długoletnią karierę sportową i zapowiada symboliczne przekazanie Bartkowi Zmarzlikowi plastronu otrzymanego ongiś od Edwarda Jancarza. Ma się to stać na reaktywowanym memoriale im. E. Jancarza, który odbędzie się na początku kwietnia.
Powoli… A przecież Piotr Świst skończy w tym roku 48 lat i ciągle ściga się po owalnym torze w barwach pilskiego klubu. Jest najstarszym polskim czynnym żużlowcem, który jednak powoli bierze się również za szkolenie młodzieży. Oczywiście w Pile, gdzie jest kapitanem zespołu, która ma wystartować w pierwszej lidze. A zaczynał w gorzowskiej Stali w 1984 roku, kiedy to zdobył licencję, a w klubowej drużynie brylowali wówczas m.in. Bogusław Nowak, Jerzy Rembas oraz Edward Jancarz, który w tamtym właśnie sezonie doznał brzemiennej w skutki kontuzji w meczu towarzyskim z Włochami. Ale na ligowych torach z dobrej strony pokazywali się już młodzi stalowcy z Ryszardem Franczyszynem, Mirosławem Daniszewskim i Cezarym Owiżycem na czele… I w tym gronie przyszło mu zdobywać stalowe ostrogi.
Wszystko jednak, co ma swój początek, ma też koniec. P. Świst mógłby już dawno przestać się ścigać, bo to już nie te lata i nie to zdrowie, ale on to wręcz kocha, sprawia mu to olbrzymią frajdę i pozwala żyć przy sporcie. I ja to rozumiem, a nawet podziwiam go za to, gdyż on ściga się zwyczajnie dla sportu i jeszcze z pożytkiem oraz radością dla innych. I nie mam także żalu, w przeciwieństwie do wielu kibiców, że w 1998 r. odszedł z Gorzowa najpierw do Rzeszowa, a później trafił do Falubuzu, co wielu gorzowskich kibiców szczególnie zabolało. I nie pomogło tłumaczenie, że nie widział w Gorzowie dla siebie sportowej przyszłości…
Pamiętam jednak jak wiele lat wcześniej podobna drogę przebył, choć akurat w drugą stronę, Bolesław Proch, którego z kolei w Zielonej Górze odsądzono od czci i wiary, a Gorzowie przyjęto, jako coś naturalnego. No, ale Kali ma się dobrze… (ten z „Pustyni i puszczy”, gdyby ktoś nie wiedział).
I nie można przy tym w żaden sposób porównywać postawy Piotra Palucha z zachowaniem Piotra Śwista, bo to jednak nie była ta sama klasa i ta sama liga. Przy całym szacunku dla P. Palucha i sympatii do niego, ale jego przyszłość była przede wszystkim w Gorzowie, natomiast P. Świst miał prawo myśleć jeszcze o mistrzowskich medalach i laurach oraz materialnych profitach. Kariera żużlowca jest mimo wszystko zbyt krótka, by nie myśleć o sportowej emeryturze i zwykłym życiu wolnym od biedy i codziennych dolegliwości.
Pamiętam też doskonale dramat Śwista z 1990 roku, kiedy po fatalnym wypadku w austriackim Wiener-Neustadt ledwo wrócił do żywych. I wrócił także na tor, choć byli tacy, co serdecznie mu tego odradzali. On jednak powrócił i odnosił wciąż nowe sukcesy, bo żużel ukochał ponad wszystko.
Był i pozostał wojownikiem, który walczy do końca.
Cóż innego mógł więc wtedy i później zrobić?
Jan Delijewski
W miniony piątek dla lubuskich uczniów zabrzmiał ostatni dzwonek przed zimową przerwę.