2016-02-15, Komentarze na gorąco
Przyznaję, że coraz mniej rozumiem z postawy aktywistów i radnych klubu Ludzie dla Miasta.
Czasami można odnieść, być może złudne, ale jednak wrażenie, że są za a nawet przeciw. Szli przecież do wyborów z hasłami zmian, potrzebą obywatelskiego wpływania na zarządzanie miastem i realizacji oczekiwań mieszkańców. Szli więc po władzę, jakby na to nie patrzeć, by zmieniać politykę i samo miasto. Ale nie chcą tej władzy w żadnej postaci, choć to ich reprezentant został prezydentem miasta
Ludzie dla Miasta byli grupą mieszkańców, których połączył sprzeciw wobec poprzedniego prezydenta i prowadzonej prze niego polityki. Teraz dzieli ich stosunek do obecnego prezydenta i podejmowanych, ale i zaniechanych przez niego działań. Do tego dochodzą jeszcze osobiste ambicje, animozje i oczekiwania. Dlatego klub radnych LdM się kurczy i coraz mniejsza grupa radnych i aktywistów skupiona wokół Marty Bejnar Bejnarowicz i Aliny Czyżewskiej coraz bardziej od władzy się dystansuje. Programowo nie chcą stanowisk, funkcji i zaszczytów, ale później dziwią się i żalą, że są rozdźwięki między nimi a prezydentem, którego wynieśli do władzy. Weszli w politykę, a nie chcą być politykami. A przecież polityka to nie tyle sztuka podpowiadania i recenzowania, co walka o władzę lub sprawowanie władzy w celu skutecznego wpływania na bieg zdarzeń. I branie odpowiedzialności za te działania i zaniechania. Nie da się stać z boku i być jednocześnie aktywnym uczestnikiem zdarzeń. Jajeczko nie może przecież być częściowo nieświeże…
Przykładem takiej politycznej schizofrenii jest zamieszanie związane z powołaniem Ewy Hornik na stanowisko dyrektora wydziału kultury i sportu urzędu miasta. Kiedy wreszcie pojawia się możliwość powołania odpowiedniej osoby na właściwe stanowisko, zaczyna się hamletyzowanie. Bo E. Hornik przyjmując stanowisko będzie musiała zrezygnować z funkcji radnego, a w jej miejsce pojawi się osoba niekoniecznie coś znacząca i niekoniecznie utożsamiająca się z ruchem Ludzie dla Miasta, choć startowała z jego listy. To zaś może oznaczać dalsza marginalizację klubu i aktywistów ruchu, którym co innego w duszy gra, a w konsekwencji to się radykalizują, to zniechęcają. A przecież o miasto tu chodzi, o zmiany, o realne wpływanie na jego życie, chociażby w kulturze i sporcie… To lepiej stać z boku i kontestować? Nawet, jeżeli chytry pomysł prezydenta Jacka Wójcickiego, jak mu się zarzuca, zakłada pacyfikację klubu niedawnych przyjaciół, z którymi często mu już nie po drodze, to warto jednak podjąć to wyzwanie w imię haseł, z którymi szło się do wyborów. Chociażby po to, by realnie uczestnicząc w sprawowaniu władzy mimo wszystko wpływać na bieg zdarzeń i samego prezydenta. Inaczej pozostanie obserwacja i kontestacja, która niekoniecznie będzie zrozumiała dla mieszkańców i wyborców, bo będzie w praktyce jedynie grą dla samej gry.
Przyjęcie stanowiska przez E. Hornik jest więc bardziej ostatnią szansą zachowania wpływów w ratuszu i mieście przez Ludzi dla Miasta, niż pierwszym krokiem do upadku klubu i ruchu, bo ten upadek rozpoczął się tuż po wyborach. Za dużo bowiem było tutaj idealizmu i naiwnej wiary, za mało zaś znajomości mechanizmów sprawowania władzy. No i się „Ludzie” pogubili, gubiąc przy tym priorytety, cele i marzenia. W tych okolicznościach nawet, jeśli na tej personalnej roszadzie ekipa M. Bejnar Bejnarowicz coś straci, bo i tak może być, to miasto z pewnością zyska. I w tym zakresie Ewa Hornik naprawdę może być dobrą zmianą przynajmniej w gorzowskiej kulturze, a może i sporcie.
Jan Delijewski
P.S. Inna sprawa, Jacek Wójcicki, jako prezydent Gorzowa, powinien bardziej pamiętać o swoim programie, obietnicach i zapowiedziach. Często nie chodzi o to co robi, ale jak to robi. Zapominając przy tym o ludziach…
W miniony piątek dla lubuskich uczniów zabrzmiał ostatni dzwonek przed zimową przerwę.