2016-11-07, Komentarze na gorąco
Podczas minionych listopadowych dni odwiedziłem stary cmentarz przy Walczaka.
Nie ten z poległymi w wojnie światowej w sąsiedztwie ul. Czereśniowej, ale ten zapomniany przez ludzi, choć na szczęście nie do końca, przy pętli tramwajowej przy dawnej Silwanie. I przykro mi było brodzić wśród liści i traw szukając starych nagrobków lub tylko śladów po nich. Ten cmentarz umiera po cichu i ledwo jeden nagrobek, postawiony niedawno dla upamiętnienia ofiary ponurych lat 50-tych minionego wieku, nieśmiało woła o ratunek dla tej nekropolii.
To wyjątkowy w mieście cmentarz. Powstał przed II wojną światową na potrzeby pochówków pensjonariuszy zakładu psychiatrycznego. Czynny był również po wojnie. Służył dalej temu samemu celowi, w tym także do chowania osób o nieznanej tożsamości. Tu także znajdują się groby stalinowskiej opresji, które przymusowo zamykane były w szpitalu psychiatrycznym, gdzie dopełnił się ich los. Bodajże dopiero pod koniec lat 70-tych XX r. cmentarz definitywnie został zamknięty i skazany na zapomnienie. Stając się wstydliwym wspomnieniem pośród wielu innych ważniejszych spraw.
Kiedy więc zapalałem symboliczny znicz, śladem innych osób, które uczyniły to przede mną, ze złością i żalem pomyślałem, że ten cmentarz trzeba nam ratować. Nie wiem, z kim i w jaki sposób, ale trzeba. Nie może przecież być tak, że cmentarz w naturalny sposób umiera pozostawiony sobie, naturze i ludziom, którzy beztrosko przechodzą tamtędy depcząc po grobach, które tam się znajdują, choć po większości nie ma już nawet śladów. Tak się nie godzi i trzeba nam coś z tym zrobić, by do reszty nie podeptać pamięci po ludziach i naszego człowieczeństwa wraz z nią. Przecież nawet prochem będąc w ziemi coś się każdemu człowiekowi od ludzi należy.
Jan Delijewski
W miniony piątek dla lubuskich uczniów zabrzmiał ostatni dzwonek przed zimową przerwę.