2013-04-11, Na szlaku
Po lasach i bezdrożach Gorzowsko-Barlineckiego Parku Krajobrazowego wędrować nie tylko warto, ale wręcz trzeba.
Niezapomniane widoki i oddech zapewniają fantastyczny relaks. Tym razem idziemy, z mocną grupą Naszej Chaty, na trasie Wielisławice – Santoczno.
Jedyną niedogodnością takiego wędrowania jest zapewnienie sobie dowozu do miejsca startu i odbiór z mety. Ale jak się ma zaprzyjaźnionych znajomych, którzy lubią jeździć, to i ta niedogodność jest do pokonania.
W kierunku Dankowa
Z Gorzowa trzeba dojechać do Wielisławic, wioski w okolicach Strzelec Krajeńskich. Należy wioskę minąć i podjechać kilka kilometrów, dwa może trzy, po bruku. Aż wysiada się przy sporej tablicy informującej, że oto jesteśmy na Dankowskich Szlakach. Więc kije w dłoń i hajda zwiedzać okoliczne lasy.
Już po kilkudziesięciu metrach marszu mijamy po prawej stronie Użytek Ekologiczny Wielisławice. Użytki to najmniejsze, bo miejscowe rezerwaty przyrody, chroniące szczególnie cenne miejsca dla przyrody, ale bez konieczności zamykania większych obszarów. My idziemy dalej. Wygodny szeroki dukt doprowadza nas nad rzeczkę Przyłęg. Po lewej stronie mamy drewniane baraki, które służą właścicielom stawów hodowlanych. Skręcamy za nimi leciutko w lewo i po kilkudziesięciu metrach skręcamy w prawo, w starą drogę leśną, na tyle jednak wyraźną, że trudno przeoczyć. Idziemy nią wzdłuż stawów wśród wysokiego sosnowo-bukowego lasu. Droga bardzo wygodna, malownicze stawy i wzgórza zapewniają nie lada atrakcji,. Jak idziemy cicho, to mamy szansę, że trasę przetnie nam stado jeleni, jakiś zabłąkany zając też się pokaże. A jak nam szczęście dopisze, to zobaczymy też śmigające sarny.
Idziemy cały czas prosto, mijamy leśny wskaźnik kierujący do Wilanowa, Strzelec i Dankowa. Obieramy kierunek na Danków i dawaj do przodu. Aż dochodzimy do wskaźnika, który mówi, że dalej prosto do Dankowa zostało nam trzy kilometry z niewielkim haczykiem. W tym miejscy skręcamy w lewo i znów szerokim duktem idziemy dalej.
Po drodze mijamy resztki dawnego młyna z wygodną stacyjką do odpoczynku. Można się zatrzymać na chwilkę odpoczynku, bo miejsce doprawdy jest zachwycające. Potem znów prosto.
Zielęciny Mały i Duży
Po kilku kilometrach dochodzimy do jeziora Zielęcin Mały. Tu akurat czas jest na przerwę. Tu kanapka, łyk herbaty, jakiś owoc, zachłyśnięcie się pięknym widokiem. Bo gdy jest pogoda, jezioro przepięknie lśni i zachęca do zejścia na brzeg.
Po przerwie ruszamy dalej. Zaledwie kilkanaście metrów dalej stoi barak z tablicą, że jezioro jest prywatne i łowić nie wolno. Tu skręcamy w prawo, także w dość dobrze widoczny dukt, i zaczynamy wędrówkę do góry. Trzeba tylko ostrożnie pokonać mokradełko, bo trasa wije się między sztucznymi zbiornikami wodnymi. Na górze skręcamy w lewo i znów wygodnym szlakiem wędrujemy aż do jeziora Zielęcin Duży. Tu skręcamy w prawo i wzdłuż brzegu wędrujemy dalej. Widoki naprawdę są godne tego, aby tam się wybrać. Idziemy dość długo, cały czas prosto, aż wreszcie na trzecim skrzyżowaniu odbijamy w prawo i już znów idziemy do jeziora – tym razem Przyłęg. Tu znów pora na odpoczynek. Bo jezioro śliczne. Warto także podejść do brzegu i podziwiać taflę oraz tajemniczy budynek na środku Wygląda jakby to była baza wędkarzy. Ale tego się możemy tylko domyślać, bo nikogo nie widać.
Do Santoczna droga prosta
Idziemy dalej, przekraczamy rzeczkę Przyłęg i na rozwidleniu idziemy w lewo. Wychodzimy na lekka górkę i już cały czas prosto, też wygodnym duktem. Otaczają nas lasy mieszane, jednak z przewagą sosny. Miejscami droga może być lekko mokrawa, ale co to dla nas, doświadczonych piechurów. Podziwiamy wyniosłe drzewa, od czasu do czasu można sobaczyć jakieś leśne zwierzątko. Cisza, spokój, fantastyczne powietrze pachnące iglastym lasem gwarantuje nam niezwykły relaks.
Cały czas prosto, idziemy około czterech kilometrów i dochodzimy do brukówki. Tu skręcamy na prawo i po jakichś 15 minutach dochodzimy do Santoczna, wioski schowanej w lesie, z prześlicznym szachulcowym kościołem w środku wsi, z zadbanym lapidarium z zachowanymi niemieckimi tablicami nagrobnymi i stosowną tablicą upamiętniającą tenże cmentarz.
Tu warto wpaść do lokalnego baru na niezwykle smaczną zupę gulaszową. Bo właśnie tu, w Santocznie kończy się nasz szlak.
Przeszliśmy 17 kilometrów. Niespiesznym marszem, z kilkoma przystankami zabrało nam to około pięciu godzin. Spędzonych w lesie, w przestrzeni, z przyrodą i jeśli tylko lubimy, z przyjaciółmi, którzy podobnie jak i my, lubią łazić, oglądać, zachwycać się naturą i swobodą. Nie ma lepszego sposobu na niedzielny relaks.
Renata Ochwat
Po raz pierwszy od lat województwo lubuskie pokazało się w ITB, największych targach turystycznych w Europie. Na ten czas do Berlina zjechał się cały świat.