Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Na szlaku »
Bogny, Walerii, Witalisa , 28 kwietnia 2024

Pięć razy więcej rowerów niż samochodów

2023-09-30, Na szlaku

Dania jest rajem dla rowerowych turystów, a Kopenhaga dla rowerzystów jest najbardziej przyjaznym miastem w Europie. Wybrałam się więc do Danii…

Mała Syrenka w Kopenhadze
Mała Syrenka w Kopenhadze Fot. Robert Borowy

Zaczytując się w dzieciństwie baśniami Andersena i bawiąc słynnymi klockami LEGO, które zawojowały świat, jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, że stawiam pierwszy krok w Danii, a drugi nastąpił dopiero w dorosłości.

Dania stoi na piątym miejscu w rankingu najdroższych państw europejskich. Wyżej na podium są również inne kraje nordyckie, tj. Islandia i Norwegia. Choć podróż w te strony jest krótka, nie wymaga uzyskania wizy, szczepień, ani nawet posiadania paszportu, turystycznie to wciąż regiony mniej dostępne, ze względu na wysoką cenę. Dlatego na północy globu można spotkać o wiele mniej turystów niż w państwach, do których wylatuje kilka samolotów dziennie. Mnie Skandynawia kojarzy się ze spokojem i prawdziwym wypoczynkiem. Szczególnie, że unikam tłumów i upałów.

Największą zmorą dla portfela są bilety na komunikację miejską i ceny w lokalach gastronomicznych. Choć trzeba przyznać, że ceny w restauracjach również u nas zniechęcają, zwłaszcza nad Bałtykiem. Przed podróżą do Kopenhagi, jak i innych miast leżących w którymkolwiek kraju skandynawskim, należy zadbać o zaplecze finansowe. To jedyny minus.

Trudno opowiadać o kraju i mieście, w którym znajduje się więcej rowerów niż mieszkańców, zaledwie po tygodniowym pobycie. Sami bylibyśmy niezadowoleni, gdyby obcokrajowiec powiedział, że był w Warszawie i teraz wie, jak wygląda Polska. Co więcej – w Kopenhadze przechadzałam się głównie reprezentatywnymi ulicami, niemal nie zbaczając w mniej oblegane zakątki.

Z moich obserwacji podróżniczych, przeczytanych artykułów i reportaży na temat Skandynawii, wysuwa się następujący wniosek. Mieszkańcy państw skandynawskich mają większy szacunek do przyrody i zwierząt niż większość Europejczyków. Nie bagatelizują sił natury, sądząc, że człowiek zapanował nad światem za pomocą zdobyczy technologicznych. Nie przeceniają swoich ludzkich możliwości.

Tym razem odczułam to podczas wizyty w zoo. Bilet wstępu kosztował, w przeliczeniu, mniej więcej 150 zł. Więcej niż u nas, ale cena nie wydaje się już tak wysoka, gdy zaczniemy spacerować pierwszymi alejkami. Polskie zoo przyzwyczaiło mnie do tego, że zwierzęta oddzielane są wysokimi kratami, za którymi znajduje się dodatkowo wielki, wykopany dół, zapobiegający zbliżaniu się zwierząt do człowieka. Takie zabezpieczenia mają nas chronić przed rzekomą agresją zwierząt. W rzeczywistości jest odwrotnie. Nie brakuje osób myślących o pogłaskaniu tygrysa. Przecież jego sierść wygląda na przyjemnie puszystą. Powszechne, niestety, jest pukanie w szyby, drażnienie goryli czy innych gatunków, które wydają się takie słodkie albo takie zabawne. W internecie krąży nawet nagranie, w którym mężczyzna wskoczył w zagrodę niedźwiedzia w warszawskim zoo. Czy rzeczywiście to ludzi należy chronić przed zwierzętami?

Czy podobne historie mają miejsce w Kopenhadze? Po 4 godzinach zwiedzania kopenhaskiego zoo, nie spotkałam się z żadnym haniebnym zachowaniem. Część zwierząt znajduje się niemal na wyciągnięcie ręki. Kangury chodzą po ogromnym wybiegu, a przez jego środek przebiega alejka oddzielona słupami do kolan, powiązanymi zwykłymi sznurkami. Można więc maszerować zupełnie obok zwierzyny. Kangury nie atakują, nie niepokoją się. Co więcej, obecność człowieka jest im zupełnie obojętna. Po prostu wypoczywają sobie, wylegują się i trzymają swoje maleństwa w workach. Czasem wystają im niewielkie, słodkie pyszczki, a czasem chudziutkie kopytka. Czy ktoś naruszał ich przestrzeń? Absolutnie nie.

Tygrys przechadzał się i stanął blisko kraty, która była jedynym elementem oddzielającym go od człowieka. Czy można uznać to za ryzykowne posunięcie ze strony twórców zoo? Być może, ale nie wtedy, gdy ludzie wykazują się empatią i pokorą, a w Kopenhadze właśnie tak było.

Lubię zwierzęta i często podczas wyjazdów odwiedzam zoo. Zwykle jednak żałuję zwierząt przebywających w nienaturalnym środowisku. W ich oczach nierzadko widać smutek i tęsknotę. Złapałam się na tym, że w duńskim zoo nie towarzyszyły mi podobne odczucia. Zwierzęta wyglądały na odprężone. Wybiegi były duże, czyste, a dieta zróżnicowana. W zagrodach, w których przebywają mięsożerne gatunki, jak diabły tasmańskie, można było dostrzec końskie łby czy martwe króliki stanowiące pożywienie.

Alejkami przechadzała się grupa dzieci w t-shirtach z napisem „zoo camp”. Stąd wniosek, że dzieci mogą brać udział w wycieczkach, półkoloniach, czy jak to nazwać, podczas których mogą nauczyć się troski o zwierzęta już od najmłodszych lat. Taka lekcja przydałaby się i nam.

Nie sposób przejść obojętnie obok Det Kongelige Bibliotek (Biblioteki Królewskiej), znanej również jako The Black Diamand (Czarny Diament). Duńska grupa architektoniczna Schmidt Hammer Lassen Architects w 1999 roku stworzyła prawdziwe dzieło sztuki, oddając przy tym hołd kulturze. Czarny Diament mieści się na Placu Soren’a Kierkegaard, bezpośrednio nad kanałem. Niektórzy odpoczywają na tarasie przy stołach czy na drewnianych schodach. Na nich widnieje cytat Soren’a Kirkegaarda, duńskiego filozofa, poety romantycznego i teologa.

  • “Det er ganske sundt, hvad Philosophien siger, at Livet maa forstaaes baglænds. Men derover glemmer man den anden Sætning, at det maa leves forlænds.”
  • „Prawdą jest to, co filozofia mówi, że życie należy rozumieć wstecz. Ale poza tym zapomina się, że życie trzeba żyć do przodu.”

Te słowa oddają ducha The Black Diamant, łączącego w sobie tradycję z nowoczesnością. Budynek ma kształt rzeźbiarskiego monolitu, łącznie to 20 733 m², 450 pomieszczeń i aż 8 pięter. Wewnątrz można podziwiać sklepienie wielkości 210 m², wypełnione zdobieniami Per Kirkeby. Nowoczesne korytarze i sale nagle się kończą, po to, aby symbolicznie cofnąć się w przeszłość, do pomieszczeń z regałami obfitującymi w historyczne wydania książek. Z którego roku? Niestety nie wiem. Nie wiedziałam, czy wypada zajrzeć do środka.

W Kopenhadze znajduje się jedna z najlepiej zachowanych twierdz w Europie Północnej. Mowa o Kastellet Citadellet Frederikshavn. Wybudowana w 1626 r. na planie pięciokąta z bastionami w każdym narożniku. O tej porze roku, w samym środku lata, park obfituje w bujną zieleń, jakby ktoś przemalował ją z pocztówki. Aż trudno uwierzyć, że niegdyś była to arena walk. Miejsce przepełnione bólem. Miejsce, w którym masowo ginęli ludzie. Najciekawszym obiektem kopenhaskiej cytadeli jest wiatrak z 1847 roku, używany niegdyś do produkcji mąki na chleb dla wojskowych na terenie Kopenhagi.

Choć nie mam w zwyczaju zwiedzania kościołów, nie odpuściłam Marmorkirken – luterańskiego Kościoła Fryderyka, znanego też jako Kościół Marmurowy. Wspomnieć trzeba, że posiada największą, wspierającą się na 12 kolumnach, kopułę Skandynawii. Przęsła wznoszą się na wysokość 31 m. Architekt wzorował się na kopule watykańskiej bazyliki św. Piotra. Wewnątrz barokowej budowli w stylu rokoko człowiek nabiera pokory, wobec Boga czy wobec świata, dla tych, którzy są ateistami. Nie trzeba być wierzącym, aby docenić piękno i architektoniczny rozmach. Powstanie kościoła, jak i całego Frederksstaten, wiąże się z jubileuszem 300-lecia dynastii Oldenburgów pochodzenia niemieckiego, których przedstawiciele sięgali po trony niemieckich księstw, Danii, Szwecji, Norwegii, Grecji, a nawet Rosji. Olerbungowie rządzą królestwem Danii od prawie 600 lat.

Najbardziej rozpoznawalny pomnik Małej Syrenki, oprócz tego, nawiązuje do baśni i został wykonany z dbałością o szczegóły, nie robił dużego wrażenia. Gdyby nie tłum fotografujący postać siedzącą na skałach wyłaniających się z wody, mogłabym przeoczyć figurę. Nie była pokaźnych rozmiarów. Dużo okazalsze są za to inne pomniki, zdaje się, że omijane przez turystów, bo mniej rozsławione lub nierozsławione wcale. Zasługują na uwagę, bo to prawdziwe dzieła sztuki rzeźbiarskiej.

Nie tylko na mnie zrobiła wrażenie Fontanna Gefion (duń. Gefionspringvandet) autorstwa Andersa Bundgaarda, przedstawiająca nordycką boginię orzącą ziemię z pomocą swoich synów przemienionych w woły. Tutaj, wśród figur nawiązujących do mitologii nordyckiej, odpoczywało wiele osób. 

Jeśli wpiszemy w wyszukiwarkę hasło „Kopenhaga”, na pierwszym miejscy pojawią się zdjęcia flagowej dzielnicy Nyhavn. Dlaczego flagowej? Na próżno szukać podobnej gdziekolwiek indziej. To kwintesencja skandynawskiego stylu. Nyhavn to kanał i ulica w centrum stolicy. Fasady domów, pomalowane jaskrawymi kolorami, odbijają się w wodzie. Na brzegach cumują jachty. Chodniki są wąskie, zbyt wąskie na taką ilość turystów. Tu jest ich najwięcej.

Ze wszystkich języków skandynawskich to właśnie duński jest najtrudniejszy do nauki. Jego wymowa określana jest jako charcząca czy krztusząca, kaszląca. Mimo to, jest w niej coś pięknego, jakby słuchać wymyślonego języka rodem z filmów fantasy.

Flaga Danii, czerwony prostokąt z białym krzyżem skandynawskim, to jedna z najstarszych nieprzerwanie używanych flag suwerennych państw na świecie. Jej początki datuje się na pierwszą połowę XIII wieku. Odnosi się wrażenie, jakby Skandynawowie tworzyli zwartą, zjednoczoną rodzinę, bo flagi wszystkich tych państw są do siebie podobne. Na każdej widnieje skandynawski krzyż. Nie dajmy się zwieźć, w końcu historia nie wskazuje na to, aby łączyła ich tylko przyjaźń i zażyłość. Ale czy w rodzeństwie nie zdarzają się wojny i bitwy niemalże na noże?

Pod pewnymi względami kultura Danii jest zbliżona do naszej. Na terenie tego nordyckiego kraju odnotowuje się największe spożycie wieprzowiny na świecie. Duńczycy są europejskimi liderami w produkcji prosiąt. Popularne są pulpeciki, zwane frikadeller. Tutejsza kuchnia jest poniekąd podobna do tradycyjnego polskiego jadła, przynajmniej jeśli chodzi o spożywanie tłustego mięsa. Choć, podobnie jak u nas, większość lokali serwuje jednak dania trafiające do uśrednionych gustów.

Pod względem bezpieczeństwa nie mamy jednak co się równać. W Kopenhadze setki, a może i tysiące rowerów tylko opiera się o stojaki, bez zabezpieczenia. Mimo to, w drodze na stację metra, mijałam te same jednoślady. Mieszkańcy nie kradną rowerów. Ja swój boję się trzymać pod blokiem, mimo zapięcia prawie 2-kilogramowego łańcucha. Ukradli mi już dwa rowery i nie chcę stracić kolejnego.

Mentalnie wciąż wiele nas różni. Życzyłabym nam, abyśmy uczyli się od Skandynawów spokoju, luzu, szacunku i pokory.

Alicja Ścigaj

Foto: Robert Borowy

Alicja Ścigaj - ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Warszawskim, miłośniczka teatru i literatury. Wydała tomik swoich wierszy. Ma  osiągnięcia pisarskie.  Pisze prozę i dramaty. Pisze reportaże. Zwyciężyła w konkursie dramaturgicznym Metafory Rzeczywistości organizowanym przez Teatr Polski w Poznaniu. Absolwentka  I. Liceum Ogólnokształcącego. im. Tadeusza Kościuszki w Gorzowie Wlkp.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x