Echogorzowa logo

wiadomości z Gorzowa i regionu, publicystyka, wywiady, sport, żużel, felietony

Jesteś tutaj » Home » Na szlaku »
Kornela, Lizy, Stanisława , 8 maja 2024

Do miasta, którego nie ma

2013-09-26, Na szlaku

Mówią o tym miejscu – polskie Pompeje czy też bardziej tragicznie – polska Hiroszima.

medium_news_header_4984.jpg

Obie nazwy są nie trafione, ale sam kawałek rzeczywistości mocno warty, aby go zobaczyć. I co ważne, wycieczka dostępna każdemu jest.

Zanim do tekstu właściwego będzie, dedykacja. To Aleksowi i jego mamie Beacie szczególnie kieruję i mam nadzieję, że jeszcze z nami pójdą. Aleks przede wszystkim.

Każdy gorzowianin wie, gdzie leży Kostrzyn nad Odrą, zna miasto, przez które wielokrotnie przejeżdżał za granicę, do Niemiec i dalej. Ale bardzo niewielu wie, co można w nim zobaczyć i kogo, być może tylko mentalnie spotkać. A można wielu, z Fryderykiem II Wielkim na czele.

Na początek Ameryka

Wycieczkę zaczynamy na dworcu PKP, bo tak najprościej. Spotykamy się około 9.30, po to, aby w spokoju kupić bilet do stacji Dąbroszyn albo Tamsel, bo taka jest stara nazwa wsi, gdzie tak naprawdę zaczyna się nasza wycieczka. Wsiadamy do szynobusu i warto pamiętać, że jedziemy po osuszonych Błotach Warciańskich, które zawdzięczamy Fryderykowi II Wielkiemu. To on wpadł na pomysł, aby zabagnione i podobne do delty Nilu ujście Warty zamienić w wygodny szlak żeglowny. I to zrobił. Jedziemy wygodnym współczesnym pociągiem i mamy niejednolity krajobraz po obu stronach. Po prawej – myśląc o kierunku jazdy – cały czas widzimy jakieś wzgórza. To morena czołowa III zlodowacenia nam zostawiła te pagórki. Po lewej rozciąga się płaski teren poprzecinany kanałami. To Ameryka nad Wartą, miejsce osuszone i zmeliorowane za czasów Fryderyka II Wielkiego, miejsce, jak chce historia i anegdota, w którym osadził biednych chłopów, którzy do tej prawdziwej Ameryki chcieli emigrować i to tak bardzo, że nawet pokonali lęk przed władcą i poszli w poselstwie. I usłyszeli, co Ameryka? Ja wam dam Amerykę nad Wartą. Bo dał. Osuszył błota, wyprostował rzekę i osadził na tym terenie, wyludnionym po wojnach do imentu, ludzi. Każdy dostał chałupę, krowę i zwolnienie od podatków na kilka lat. Rzecz cała działa się po wojnie siedmioletniej, kiedy naprawdę kraj był wyludniony. A tak po prawdzie to Franz Balthasar Schönberg von Brenkenhof przeprowadził tę wielką meliorację i do dziś na lewym brzegu Warty mamy płaską przestrzeń ograniczoną z jednej strony wałem warciańskim, a z drugiej linią kolejową, szosą i wzgórzami morenowymi. A cała akcja osuszania błot warciańskich, które wyglądały jak delta Nilu, wydarzyło się w drugiej połowie XVIII wieku.

I już Tamsel, znaczy Dąbroszyn.

Po niecałej pół godzinie dojeżdżamy do Dąbroszyna. I tu kierujemy się w lewo, tak, aby po chwili (po minięciu bramy prywatnej posesji tak zrobionej, że wydaje się pałacową) wchodzimy w park pałacowy, w prawo pod kątem 90 stopni. I po 10 minutach już kościół. Barokowa to budowla, przebudowywana wiele razy. Ale kryje skarby. W samej świątyńce można zobaczyć rzadkiej urody pełne rzeźby fundatora zarówno kościoła, jak i barokowego pałacu marszałka Hansa Adama von Schoening i jego żony Johanny Margarethe Luise von Poellnitz. Na bocznej ścianie można podziwiać popiersie marszałka. Ślicznie odresturowane rzeźby z marmuru zachwycają nawet tych, którzy zbytniej atencji do sztuki nie mają. Natomiast w odrestaurowanej krypcie grobowej, też w kościele, można obejrzeć pyszny sarkofag marszałka. W bocznych gablotach wyeksponowano detale znalezione w krypcie oraz pochodzące z samego sarkofagu.

Kościół bywa otwarty w niedziele przed 11.00, bo wówczas jest msza św. w rycie katolickim. Ale przemiły pan kościelny, który mieszka po przeciwnej stronie trasy łączącej Kostrzyn z Gorzowem zawsze chętnie otworzy świątynię oraz kryptę. Dobre słowo się należy. Bo rzadko komu się chce. Przy kościele wyeksponowano płyty i krzyże należące do właścicieli Dąbroszyna, które ocalały z grabieży po 1945 r.

Po drugiej stronie drogi, tam gdzie mieszka pan kościelny, jest świetnie widoczny układ folwarczny z gołębnikiem i figurami zwierząt. Choć budynki nie są w najlepszym stanie, to jednak cały układ jest na tyle fascynujący, że warto go obejrzeć.

Wracamy do kościoła i przez furtkę w ogrodzeniu wchodzimy na teren samego pałacu. Interesująca jest sama bryła, bo wnętrza po wielu powojennych przeróbkach zatraciły zabytkowy charakter.

Wejście wiedzie od strony parku. Na wprost od niego, w linii prostej, jakieś 200 od niego stoi Wiktoria, czyli niegdyś zwieńczenie pomnika Fryderyka II Wielkiego. Przepiękna rzeźba także zachwyca urodą. Mnie zaurocza zawsze, ale może tylko ja tak mam? Nie wiem.

Do Kostrzyna przez Warniki.

I tu zaczyna się nasz pieszy szlak. Przy Wiktorii należy obrać ścieżkę wyprowadzającą w prawo i po chwili wychodzimy poza ogrodzenie i niemal natychmiast widać oznaczenie szlaku – czerwony rowerowy i czerwony pieszy. Skręcamy w prawo pod kątem 90 stopni i piękną aleją kasztanowcową idziemy sobie dalej. Jak dochodzimy do przejazdu, to warto porzucić szlak i skręcić w prawo i potem w prawo (dzięki Marcin). Droga wśród pól i lasów wiedzie cały czas prosto, nie interesują nas żadne boczne odnogi i po jakichś 4 km wyprowadza do warciańskiego wału (znaczy jak dojdziemy do miejsca, gdzie las się kończy i widać zabudowania, trzeba skręcić w lewo a potem już na wale w prawo). I po jakichś 10 minutach dochodzimy do XIX-wiecznej przepompowni, czynnej cały czas. Budynek jest na tyle interesujący, że warto się na chwilkę zatrzymać. Potem dochodzimy do chodnika, skręcamy w lewo i już cały czas prosto, droga doprowadzi nas do miejskiego parku, gdzie leży majestatyczny granitowy lew. To pomnik postawiony przez niemieckich mieszkańców na pamiątkę tych, którzy zginęli w I wojnie światowej. Dziś już nie ma tablic, ostatnio miasto odczyściło go z paciagów, więc można się pozachwycać. A jako że wokół stoją ławeczki, to można przysiąść na kanapkę i herbatę z własnego termosu. Potem idziemy znów prosto, skracamy drogę, idąc tyłem marketów i po chwili widzimy Kostrzyńskie Centrum Kultury (były klub oficerski) a za nim nowy wyremontowany amfiteatr. Prosta droga wyprowadza nas na twierdzę, która skrywa się za hotelem i marketami.

W siedzibie Jana z Kostrzyna.

Owe nowe budynki stoją w miejscu muru kurtynowego i Bramy Sarbinowskiej, głównego wejścia do twierdzy. Na ścianie jednego z nowych budynków nich jest zawieszony historyczny plan twierdzy. Daje on pogląd, jak to miejsce wyglądało, zanim zmiotła go II wojna światowa wywołana przez obłąkanego diabła w ludzkiej skórze Adolfa Hitlera.

Twierdza zaczęła powstawać w 1535 r. mocą decyzji Jana von Brandenburg, zwanego Kostrzyńskim z dynastii von Hohenzollern i jego żony Katarzyny Brunszwickiej i jest największą oryginalnością naszych terenów.

Zachowana jest do poziomu piwnic. Warto pamiętać, że od 1945 do 1989 r. było to miejsce przeklęte, nikt tam nie chodził. Po przewrocie demokratycznym władze miasta uznały jednak konieczność odsłonięcia tego niezwykłego miejsca i od lat konsekwentnie ją przywracają do życia.

 

Wchodzimy na twierdzę i po chwili wyłania się plac Ratuszowy, skręcamy w prawo w ul. Berlińską, która prowadzi nas do Bramy Berlińskiej, dziś siedziby Muzeum Twierdzy.

 

Po drodze mijamy plac Ćwiczeń i resztkę domu, gdzie urodził się marszałek Alfred von Tirpitz, twórca potęgi morskiej Niemiec. Ul. Berlińska była tą, po której jeździły tramwaje łączące Stary Kostrzyn z nowym, który zaczął powstawać na początku XIX w.

 

Od Bramy Berlińskiej ruszamy do bastionu Król, na którym niegdyś stał radziecki obelisk i armata zwrócona lufą na Niemcy. Był też radziecki cmentarz wojenny, który kilka lat temu miał zostać przeniesiony w inne miejsce. Ale po latach handryczenia się z Rosjanami o zgodę, kiedy zaczęły się konieczne ekshumacje, okazało się, że nie ma tu ani jednego ciała. Być może Rosjanie wiedzieli, że to pozór i teatralna dekoracja, skoro nie chcieli się zgodzić na przenosiny nekropolii.

Od Króla wygodna ścieżka wyprowadza do ruin zamku i kościoła. Warto wiedzieć, że resztki murów zamkowych były po II wojnie do uratowania. I to jest jedna z największych zagadek sztuki militarnej, jak to się stało, że w huraganowym ogniu ostrzału akurat pałac się w miarę dobrze zachował. Ale decyzją władz w 1969 r. resztki zostały zburzone i to aż do 1989 r. był ostateczny kres tego miejsca.

Przy zamku jest oznaczone miejsce, gdzie 6 listopada 1730 r. dokonano kaźni na poruczniku Hansie Hermanie von Kattem, przyjacielu Fryderyka II Wielkiego, a sam przyszły władca musiał na to patrzeć.

Wygodna nadal ścieżka wyprowadza nas na Wały Kattego, nazwane na cześć nieszczęsnego straceńca. Kiedyś to były ulubione ścieżki spacerowe ówczesnych mieszkańców, dziś po renowacji także nimi są. No i one doprowadzają nas do Bastionu Filip. Miejsce jest odrestaurowane, stoją ławeczki, więc czas na następny postój. Przed nami, po prawej stronie Brama Chyżańska, także wyremontowana i odrestaurowany mur kurtynowy. Na lewo widać resztki rawelinu August Wilhelm. Rawelin to trójkątny militarny obiekt mający dodatkowo osłaniać twierdzę.

W dniach, kiedy odbywa się Święto Twierdzy (z reguły ostatni weekend sierpnia) z rawelinu odbywa się ostrzał twierdzy, bo na imprezę, którą warto polecić, przyjeżdża coraz więcej różnych formacji rekonstrukcyjnych. Grzmią bombardy, jest zabawnie i intrygująco zarazem.

Potem wygodną drogą idziemy do placu Ratuszowego i byłą Bramą Sarbinowską wychodzimy z twierdzy.

Ku Gwieździe i niezwykłemu dworcowi.

Droga znów nas prowadzi do miasta, tego żywego. Znów przekraczamy tory kolejowe, czyli tzw. Odrzankę, to jest linię łączącą Szczecin z Kostrzynem, Zieloną Górą i dalej na Dolny Śląsk. Potem KCK i za chwilę najnowsza nowość – odsłonięta w lipcu tego roku pamiątkowa tablica dedykowana tym, którzy zginęli z rąk obłąkańców z UPA na Wołyniu. No tak, wszak w 2013 roku przypadła 70 rocznica tych strasznych wydarzeń. I tu warto dodać, że była całkiem niezła awantura o napis. No cóż, to jeszcze zbyt świeże rany, aby bez emocji do nich podchodzić.

Po chwili dochodzimy do ronda, od którego rozchodzą się drogi na cztery strony świata. To Gwiazda, jedno z najważniejszych skrzyżowań w Nowym Kostrzynie. Dziś mieszkańcy też zaczynają mówić o nim Gwiazda i dobrze, bo czyż może być piękniejsze miano.

Na Gwieździe skręcamy w lewo i po chwili już widać – po prawej stronie – pięknie odrestaurowany dworzec kolejowy. Jest piętrowy – jeden  z dwóch takich w Polsce. Drugi jest w Kępnie. Z dolnego peronu jeżdżą pociągi do Szczecina i Zielonej Góry, z górnego do Gorzowa i dalej Krzyża oraz do Berlina. Jak będziemy mieli szczęście, to zobaczymy Bombardiery, szynobusy niemieckie, które są zwyczajnie ładne, a podróżowanie nimi jest o kilka klas lepsze niż naszymi, choć i im nic ująć nie można.

I tu kończy się nasza wycieczka. Mamy na turystycznym liczniku i w nogach równe 15 km. W trasę poprowadziła pisząca te słowa oraz Marcin Wasilewski, który jak zwykle mocno mnie wspomagał, no i robił też zdjęcia. Bo to klub „Nasza Chata” i przyjaciele wybrali się na wędrówkę. A my wsiadamy do polskiego szynobusu, który z dworca Kostrzyn odjeżdża około 16.40 i po niecałej godzinie jesteśmy znów w Gorzowie, albo Landsbergu, co by się trzymać historycznej terminologii.

Renata Ochwat

 

Warto wiedzieć:

- Legenda mówi, że marszałek Hans Adam von Schoening, wielce zasłużony w wojnach z Turkami, przywiózł z jednej z nich, Turczynkę, niewolnicę Fatimę. Ta zakochała się w swoim panu, ale on oddał ją Augustowi II Sasowi. Bo wszak władcą on dla marszałka był. No i jak chce legenda, jej ducha można spotkać w pałacu dąbroszyńskim, jak się błąka w poszukiwaniu marszałka. Może to i dobrze, że pałac zamknięty jest i czeka na swego nowego marszałka. Bo nie daj Boże, jakby się natknąć na tego ducha…

- Po śmierci Hansa Adama von Schoening jego dobra poszły w ręce najmłodszego syna, bo starsi zmarli. Po nim dobra dąbroszyńskie odziedziczyła jego córka, marszałkowa wnuczka Eleonora, po mężu von Wreech. No i jak znów chce legenda, właśnie ją i Fryderyka II Wielkiego połączył płomienny, ale platoniczny romans. On miał lat 18, ona coś koło … no nie, nie wypada damie wypominać wieku. W każdym razie Fryderyk w owych strasznych czasach roku 1730 i półtora później często tu bywał. Przez lata byli w kontakcie, król pomagał kilka razy byłej lubej – finansowo, co jest trudne do uwierzenia, znając skąpstwo Władcy. Ale potem coś się wydarzyło, kroniki milczą, w każdym razie w dąbroszyńskim pałacu wydano zakaz – nie wolno było wymieniać imienia Króla pod groźbą chłosty. No cóż, serce nie sługa…

- Na twierdzy straszy. Duch pewnego szarlatana, włoskiego hrabiego Domenico E. Tomaso. A było tak. Władca Prus Fryderyk Wilhelm I potrzebował złota. Konia z rzędem i kropierzem temu, kto nie potrzebuje. No i ów rzeczony szarlatan go zamotał tak, że władca go przyjął, wikt i opierunek zapewnił oraz kasę na produkcję złota. No i włoski hrabia złoto produkował… Nic z tego nie wyszło, więc pewnej nocy alchemik wziął nogi za pas i dawaj do słonecznej Italii. No niestety, dopadli go królewscy i do twierdzy sprowadzili. Król dał się ubłagać, dał drugą szansę. I znów produkcja szła… I znów nie zatrybiło, i znów odbyła się ucieczka. I tym razem włoski hrabia znów nie miał szczęścia. Królewscy go dopadli, przed oblicze króla doprowadzili, a ten miał jedną tylko możliwość – skazać na śmierć za zdradę i oszustwo. No i się dokonało. Włoski hrabia zawisł na jednym z drzew na placu Ćwiczeń. Na złotym sznurze. I czasami jak się człowiek na twierdzę wypuszcza, zwłaszcza późną jesienią lub zimą, to właśnie tam, w pobliżu Komendantury, na placu Ćwiczeń widzi dziwnego potępieńca ze złotym sznurem, który coś tam w wyimaginowanych retortach gotuje. To właśnie duch hrabiego Domienico E. Tomaso… I nie można mu pomóc.

- Na twierdzy straszy. Ale to inny duch. Zwłaszcza w listopadowe wieczory, bo szybko one zapadają. Na wałach Kattego można spotkać bezgłowego oficera w paradnym mundurze, który głowę niesie pod ręką. Chodzi i szuka ukojenia. Tego akurat ducha daje się obłaskawić, kiedy mu się powie – Dobrze zrobiłeś. Wtedy duch się uspokaja i mówi – Ja z przyjaźni i z lojalności. To duch Hermana Hansa von Katte, się błąka, (Moi przemili znajomi, którzy są historykami z zawodu, utopili by mnie w łyżce wody za te bajędy, ale jakie one cudne są, nieprawdaż?).

- O Fryderyku II Wielkim napisano tomy. Zainteresowanych odsyłam do książki pani Niny Kracherowej „Partyzant moralności” bo ona trochę plotkarska jest i  historyczna zarazem oraz do książki prof. Salmonowicza „Fyderyk II Wielki”. Także do książek naszych badaczy, to jest do Zbigniewa Czarnucha, tekstów Roberta Piotrowskiego oraz innych.

No i do zwiedzania Twierdzy razem z Pawłem Rychterskim, Józefem Piątkowskim albo ze mną zapraszam. Ale że ja wszelako zakochana i to bardzo w Fryderyku II Wielkim jestem, to zwiedzanie twierdzy i innych miejsc z nim związanych, może być trudne. Bo gadamy o idolu,  a to…, no tak, się nie udaje.

- Inni znani, którzy siedzieli w twierdzy, to św. Klemens Maria Hofabauer, Roland Garros – jeden z nielicznych, któremu udało się zwiać, marszałek Michaił Tuchaczewski, hrabia feldmarszałek Mikołaj Sołtykow, któremu to zresztą się wcale nie podobało, bo wcześniej Rosjanie spalili twierdzę i warunki były gorzej niż podłe.

X

Napisz do nas!

wpisz kod z obrazka

W celu zapewnienia poprawnego działania, a także w celach statystycznych i na potrzeby wtyczek portali społecznościowych, serwis wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na przechowywanie cookies na Twoim komputerze. Zasady dotyczące obsługi cookies można w dowolnej chwili zmienić w ustawieniach przeglądarki.
Zrozumiałem, nie pokazuj ponownie tego okna.
x