2013-11-21, Na szlaku
Jeśli lubicie chodzić między majestatycznymi drzewami i brzegiem jezior, to droga z Okuniów do Dankowa będzie dla was w sam raz.
Szlak dostarczy wrażeń, a zwiedzenie Dankowa uświadomi, jaki skarby leżą o rzut kamieniem od Gorzowa.
Droga zaczyna się przy kapliczce w Okuniach. To mała zagubiona w lasach Barlinecko-Gorzowskiego Parku Krajobrazowego wioska ślicznie położona nad jeziorem Okunino. Idziemy w drogę, która schodzi w dół, za wielkim płotem w lewo i prosto dochodzimy do jeziora prosto na punkt widokowy. Tu skręcamy w lewo i wzdłuż brzegu idziemy Szlakiem Dębów
Do Okna i dalej
Po drodze mijamy pamiątkowy głaz poświęcony generałowi majorowi von Zochowi i jego adiutantowi Polakowi Zawadzkiemu. Obaj tu utonęli, kiedy von Zoch zaczął się topić podczas kąpieli w jeziorze, a wierny adiutant rzucił mu się na ratunek.
Po niedługiej chwili dochodzimy do miejscowości Okno. Tylko dwa domy tu są, czyli leśniczówka Okno właśnie, przystanek autobusowy i na pniu starego dębu rzeźba patrona myśliwych – św. Huberta. Jest też popularna latem plaża i miejsce na wypoczynek nawet zimą. Bo są wiaty z ławeczkami. Tu skręcamy w lewo i chwilę idziemy po bruku, który układali po 1870 roku jeńcy francuscy po przegranej wojnie z Prusami. Zresztą w tych lasach takich dróg kontrybucyjnych jest więcej. To znak, że jesteśmy na terenie nadleśnictwa Barlinek, czyli już w województwie zachodniopomorskim, choć tylko niecałe 30 km od Gorzowa.
Skręcamy w pierwszą drogę w prawo i mijamy tyłem leśniczówkę, znów w prawo i dochodzimy do wygodnego duktu, Tu w lewo i całkiem spory odcinek tą drogą. Prowadzi ona wśród monokultury sosnowej. Szlak w pewnym momencie doprowadzi nas do asfaltu i nim w prawo. Idziemy właśnie po granicy między naszym województwem a zachodniopomorskim.
Dąbrowa i jeziorko
Docieramy do pojedynczego budynku, to znak że znów jesteśmy w cywilizacji, czyli wsi Dąbrowa, zresztą niewiele większej, niż Okno. Tu skręcamy w lewo i dochodzimy do ślicznego malutkiego jeziorka, którego nazwy mapy nie notują. Brzeg zachęca do odpoczynku i sięgnięcia do plecaka po kanapki. Po chwili ruszamy dalej. Opcje są dwie. Można się wspiąć na skarpę i wejść na leśną drogę, w którą trzeba skręcić w prawo. Lub też przejść się brzegiem i dopiero na jego końcu wyjść na tę drogę. To wygodna trasa, która doprowadzi nas do miejsca wypoczynku. To znak, że prawie osiągnęliśmy Danków. Tu skręcamy w prawo i po chwili szlak doprowadza do jeziora Kinołąka. I znów piękna monokultura sosnowa, tylko gdzie niegdzie przetkana jakimiś drzewami liściastymi. Skręcamy w lewo i brzegiem idziemy aż do wsi Danków. Osiągamy cel i teraz trzeba się nastawić na zwiedzenie czegoś, co jak się uruchomi wyobraźnię, może zachwycić, a na pewno da obraz tego, jak niewielka wioska dziś była kiedyś znaczącym ośrodkiem na tych ziemiach.
Od kościoła do Cory
Zaczynamy od świątyni. Piękny, przebudowany w XIX wieku, neogotycki kościół z reguły jest zamknięty. Ale warto się przy nim zatrzymać i popatrzeć na dach. Bo jest on dwukolorowy. Łupek na pokryciu ma kolor szary i fioletowy. To prawdziwa rzadkość. Warto też wiedzieć, że ewangelicka świątynia na łono Kościoła katolickiego wróciła dopiero w 1959 r. i to po staraniach biskupa gorzowskiego Wilhelma Pluty.
Tuż obok kościoła widać stare grodzisko. Na bardzo dobrze zachowany obiekt prowadzi wygodna ścieżka. Na zwieńczeniu grodziska jest tablica z opisem miejsca. Tu warto rzucić okiem na rzeczkę Polkę-Pełcz, która ponoć wypływa z jeziora Wielgiego w Dankowie i jest dopływem Warty, chodź do samej rzeki bezpośrednio nie wpływa, bo jej ujście znajduje się w kanale zbudowanym w czasach Wielkiej Melioracji, jaką w końcówce XVIII wieku przeprowadził na tych terenach Fryderyk II Wielki.
My wybieramy jednak drogę za kościołem wywijającą się w lewo i po chwili odsłania nam się oranżeria, którą w pierwszej połowie wybudowali von Brandtowie, ówcześni właściciele klucza dankowskiego. To wówczas powstał nieistniejący dziś pałac – na prawo od oranżerii oraz pozostałe budowle. Warto tak stanąć, aby znajdować się na wprost siatkowej bramy wiodącej na teren przyległy. To miejsce tragiczne. A mianowicie miejsce ostatniego spoczynku ostatniej właścicielki klucza, Cory von Alvensleben, która na wieść o zbliżającej się Armii Czerwonej wraz z kilkoma osobami popełniła samobójstwo. Ci ludzie strzelali do siebie nawzajem. Cora bała się o los swój i innych. Bo Krasną Armię poprzedzała straszliwa fama o gwałtach i innych okropieństwach zadawanych mieszkańcom tych ziem, a zwłaszcza kobietom. Pochowano ją w tym miejscu. Kilka lat temu władze Barlinka postawiły w tym miejscu pamiątkowy głaz. Ale właściciel tego terenu, zły, że nie zaproszono go na uroczystości, w nocy, zaraz po odsłonięciu pamiątki, po prostu ją zniszczył. Nie spotkała go za to żadna kara, bo teren jest właśnie w rękach prywatnych.
Od Cory do stajni, co wygląda jak zamek
Dróżka wiedzie nas dalej i po chwili wyłania się majestatyczny, liczący 600 lat dąb. To jeden z dwóch rosnących we wsi zabytków przyrody.
My skręcamy w lewo i podziwiamy zachowany, choć w niezbyt dobrym stanie klucz pałacowy z byłymi czworakami, dziś przebudowanymi na mieszkania. Przy zabytkowej stajni z gołębnikiem znów skręcamy w lewo i ukazuje nam się popadający w całkowitą ruinę budynek wraz charakterystyczną bramą wjazdową na klucz.
Za nią skręcamy w prawo i po chwili już jest. Widzimy front czegoś absolutnie zachwycającego, tego co z tyłu wygląda żałośnie, bo zapadł się dach i rozchodzą się mury. Bo budynek wygląda jak zamek. A prawda jest prozaiczna. To dworska obora ze składem siana na piętrze. Tyle tylko, że wybudowana w stylu angielskich Tudorów. Prawdopodobnie jest to jedyny taki budynek w Polsce.
Droga w prawo wyprowadza nas na skraj zabudowań i tu można podziwiać ziemne umocnienia, które chroniły tę miejscowość w średniowieczu. Widać wyraźnie wał, suchą fosę i drugi wał, czyli fortyfikacje trudne w tamtych czasach do przebrnięcia. Tu też można zaobserwować typowy owalnicowy charakter miejscowości. I tu też kończy się nasza droga.
Jak macie chwilkę czasu więcej i sił w nogach wystarczy, to warto przejść jeszcze 1,5 km do Mauzoleum rodziny von Brandt, leży ono w lewo od kościoła, kiedy się stoi do niego tyłem i z asfaltu do miejsca doprowadza wskaźnik. Choć zrujnowana, to neogotycka budowla zachwyca urodą bryły i jeszcze dobrze zachowaną rozetą na frontonie, rozetą, która kojarzy się natychmiast z romańskim katedrami lub ze słynną paryską bazyliką Sacré-Cœur. Miejsce przez miejscowych nazywane jest wdzięcznie – Trupiarnią.
Na szlak ruszyli członkowie Klubu Turystyki Pieszej Nasza Chata. Po lesie prowadził Marcin Wasilewski, po wsi oprowadzała i się wymądrzała pisząca te słowa.
Renata Ochwat
Warto wiedzieć:
Zainteresowanych dziejami wsi odsyłam do źródeł:
Edward Rymar, Danków na przestrzeni wieków, Strzelce Krajeńskie 2009.
Edward Rymar, Nazwy wodne prawobrzeżnej dolnej Warty między Santokiem a Kostrzynem, „Nadwarciański Rocznik Historyczno-Archiwalny” 2012, nr 19, s. 23-77.
Obie pozycje do przejrzenia i poczytania w dziale regionalnym Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej przy ul. Kosynierów Gdyńskich.
Już nie tylko Mostek Świń jest warty tego, aby zajechać do Wismaru. Bo jak już się tam jest, to co kawałek zachwyt. Malutkie miasto nad Morzem Bałtyckim czaruje i uwodzi.