2015-07-31, Na szlaku
Suche lato sprawiło, że ta droga jest taka łatwa do przejścia, bo zwykle jest tu mokro, albo bardzo mokro. To lasy w okolicach Santocka i Marwic.
Droga z Santocka do Cisów Bogdanieckich może być króciutka, nie więcej niż pięć kilometrów, ale może być trzy razy dłuższa oraz ciekawsza, i dlatego my się w nią wybraliśmy.
Od kościoła do torfowiska
Szlak zaczyna się przy kościele w Santocku, a to za sprawą tego, że świątynia jest niezwykła, posadowiona na wysokim wzgórzu, ma postać wyniosłej, strzelistej budowli w stylu neogotyckim. Kościół powstał na początku XX wieku w wyniku przebudowy starszej, XVIII-wiecznej świątyni. Kościół z reguły jest zamknięty, ale jak się komu uda wejść do środka, to zobaczy, dlaczego mówi się o nim – poewangelicki. Otóż w świątyni zachowały się empory, czyli balkony charakterystyczne dla kościołów ewangelickich. Otóż zasada w ewangelicyzmie jest między innymi i taka, że cała wspólnota spotyka się na jednym nabożeństwie. I właśnie aby wszyscy się pomieścili, potrzebne były te balkony, czyli empory. Poza nimi wystrój jest raczej nieciekawy.
No i warto wiedzieć, że Santocko powstało w XIII wieku, kiedy tworzyła się Nowa Marchia. Kiedy Mironice poszły w ręce cystersów, Sanocko znalazło się w kluczu przez mnichów zarządzanym. Sytuacja zmieniła się wraz z wejściem Krzyżaków na te ziemie w XV wieku. Wieś była krzyżacka, aż do 1535 roku, kiedy Nowa Marchia stała się domeną margrabiego Jana I Kostrzyńskiego z domu Hohenzollern. Od tego czasu, aż do zakończenia II wojny światowej wieś była w domenie państwowej najpierw pruskiej, potem niemieckiej. Po zakończeniu wojny w wyniku porozumień jałtańskich przesunięto granice i Santocko wraz z innymi miejscowościami znalazło się w domenie polskiej. Dziś to prawie przedmieścia Gorzowa, choć autobusy podmiejskie tam nie dojeżdżają, bo władze gminy nie zgodziły się na stawki gorzowskiego MZK.
My ruszamy w kierunku na Kłodawę i po chwili mijamy odnowioną malutką remizę, do naprawy której dołożyli się strażacy ochotnicy z Seelow Land. Idziemy dalej prosto i odsłania nam się widok na malutkie, znakomicie utrzymane lapidarium, pozostałość po ewangelickim cmentarzu. To znak czasu, że już potrafimy zadbać o pozostałość po poprzednich mieszkańcach tych ziem.
I właśnie przed lapidarium skręcamy w lewo i idziemy skrajem pól. Kiedy dochodzimy do krzyżówki, pojawiają się znaki szlaku rowerowego. Skręcamy w lewo i za znakami docieramy do czarownego miejsca, czyli do torfowiska. Leśnicy z Kłodawy zadbali, aby na zarastającą taflę malutkiego jeziorka wyprowadzał wygodny pomost. Czas na kanapkę i coś do picia.
Do Cisów Bogdanieckich droga wiedzie
Stąd ruszamy jeszcze trochę za znakami rowerowymi, a kiedy wychodzimy na wygodną pożarówkę, skręcamy w lewo i tu już trzeba się trochę kompasem posłużyć a trochę własnym wyczuciem. Idziemy dość długo na zachód. Potem znów skręcamy w lewo i wychodzimy w Kolonii Marwice. Tu odsłoni nam się przepiękny staw. Zresztą droga wiedzie cały czas wśród oparzelisk, bagienek i moczarów.
W końcu dochodzimy do znakowanego szlaku końskiego, tu znów w lewo i już cały czas prosto. I kiedy koński wywija najpierw w lewo, a potem w prawo, my cały czas trzymamy się kierunku na południe. Droga doprowadza nas na pole, a po krótkiej chwili dochodzimy do szosy na Wysoką i Lubiszyn. Przekraczamy ją i idziemy asfaltem, dość kiepskiej konduity do malutkiej osadki, wysuniętego przyczółka Kolonii Marwice. Przed przystankiem, z którego autobus miejski linii 131 zabierze nas do Gorzowa, skręcamy w lewo, aby po około 250 metrach dojść do urokliwego rezerwatu Bogdanieckie Cisy. Niestety, trzeba wrócić do przystanku. Ale Bogdanieckie Cisy warto odwiedzić. Bo to niezwykłe miejsce, w którym rosną cisy. Nikt za bardzo nie ma pojęcia, skąd one się tu wzięły. No i właśnie dlatego miejsce to objęto ścisłą ochroną, ustanawiając w 2000 roku rezerwat.
W drogę wybrał się Klub Turystyki Pieszej Nasza Chata, prowadził Marcin Wasilewski, a pisząca te słowa wcale dużo nie gadała, bo zamraczały ją pojawiające się co chwila bagienka.
Renata Ochwat
Już nie tylko Mostek Świń jest warty tego, aby zajechać do Wismaru. Bo jak już się tam jest, to co kawałek zachwyt. Malutkie miasto nad Morzem Bałtyckim czaruje i uwodzi.