2015-12-30, Na szlaku
Jedna błądzi po zamkowych murach, druga pilnuje organów w farze.
Są jeszcze koziołki, które uciekły spod noża oraz fontanna, o której sami poznaniacy nie wiedzą. Tak, tak, jesteśmy w stolicy Wielkopolski.
Do Poznania warto się wybrać choćby i po to, aby innym okiem popatrzeć na stolicę Wielkopolski. Gorzowianie bowiem z reguły jeżdżą tam po nauki, na zakupy lub w odwiedziny. Jakoś rzadko patrzą na Poznań, jako na miasto, które jest ciekawe, pełne legend i zabytków.
Na chwałę Wilhelma
Zwiedzanie można zacząć w każdym miejscu wielkiego Poznania. My jednak decydujemy się zacząć od dzielnicy cesarskiej, czyli de facto samego centrum stolicy Wielkopolski. Dzielnica cesarska to kilka charakterystycznych obiektów powstałych na początku XX wieku w wyniku decyzji cesarza Wilhelma II z domu Hohenzollern. Cesarz wydał majątek z kasy państwowej na to, aby przekonać krnąbrnych Wielkopolan, że wielkie Niemcy i pruski styl życia będą na tych ziemiach trwać po wsze czasy. No cóż, trwały zaledwie do 1918 roku. Jednak cesarz, fundując sobie dzielnicę, nie miał prawa o tym wiedzieć.
Zwiedzanie zaczynamy od pięknego gmachu opery. Utrzymana w stylu klasycznym fasada zachwyca czystością formy. Ducha miejsca pilnuje miedziany Pegaz na zwieńczeniu budowli. A pilnować jest czego, bo bywają tu znamienici goście, jak choćby jeden z trójki wielkich tenorów Jose Carreras. To tu można posłuchać „Rzeki krzyczących ptaków” Benjamina Brittena oraz stale granych od momentu otwarcia „Krakowiaków i górali”.
Przed operą rozpościera się wspaniały trawnik z równie robiącą wrażenie fontanną. To ulubione miejsce letniego wypoczynku żaków poznańskich. A skoro o żakach mowa, to przejdźmy pod Collegium Minus i Aulę Uniwersytecką.
Collegium to siedziba rektoratu Uniwersytetu Adama Mickiewicza, a Aula to sala paradna, ale i siedziba Filharmonii Poznańskiej, sala ze znakomitą akustyką, gdzie odbywają się regularne koncerty filharmoniczne, ale i goszczą wielkie gwiazdy światowego jazzu, jak choćby Chic Corea czy inni. Oba budynki odpiaskowane, zachwycają czystością architektonicznej formy, urodą detalu.
Krzyże i monumentalny zamek
Stoimy przy Poznańskich Krzyżach, pomniku odsłoniętym na pamięć Poznańskiego Czerwca 1956 roku, pierwszego niepodległościowego, okupionego śmiertelnymi ofiarami zrywu w komunistycznym reżimie. Na pomniku też odczytać można i inne daty, kolejnych zrywów w walce z komunistycznym uciskiem. Warto w tym miejscu uświadomić sobie, że wolność to nie jest dobro dane raz na zawsze i wolności bronić trzeba, jako dobra najwyższego.
Z tego miejsca rozciąga się widok na kolejny budynek epoki cesarza Wilhelma II, czyli Akademię Muzyczną im. Ignacego Jana Paderweskiego z jej nową aulą, w głębi widać siedzibę Uniwersytetu Ekonomicznego oraz Pocztę Główną.
Jednak największym budynkiem jest bryła zamku cesarskiego. Cesarz na tę fanaberię wydał 5 mln marek. Warto pamiętać, że budowa trwał w istocie osiem lat. Powstała ponura teutońska bryła z pysznym w stylu bizantyjskim wnętrzem, w którym Wilhelm II był dwa lub trzy razy, bo źródła nie precyzują dokładnie.
W czasach II wojny światowej Adolf Hitler, a właściwie jego ludzie kompletnie zmienili wnętrza, zniszczyli bizantyński przepych. Powstał wówczas balkonik dla Hitlera, ale wolta historii sprawiła, że przywódca III Rzeszy nie zdążył w Poznaniu odebrać ani jednej defilady, choć bardzo ponoć chciał.
Idziemy na tylny dziedziniec, w istocie historyczny front, po to, aby zobaczyć perełkę – fontannę lwów wzorowaną na hiszpańskiej Alhambrze. O tym szczególe nie wiedzą nawet sami poznaniacy, bo rzadko kiedy tam się zapuszczają.
Wolność na placu i w okolicy
Szlak wiedzie teraz do ul. Fredry. Tu krótki rzut oka na Collegium Maius i majestatyczny kościół pw. Najświętszego Zbawiciela, też gmachy z cesarskiej epoki cesarskiej. Ale my podążamy ku Okrąglakowi, jedynemu w sobie obiektowi – modernistycznemu walcowi, niegdyś najbardziej ekskluzywnemu domowi handlowemu w mieście. Po drodze króciutkie spojrzenie na ciekawą wystawkę kolejową w siedzibie jednego z najstarszych Techników Kolejowych w Polsce. Potem mijamy Teatr Polski. Powstał on w tym samym czasie, co carska dzielnica, ale za datki Polaków, którzy w taki sposób się przeciwstawiali germanizacji i dominacji pruskiej.
Mijamy gmach Adrii, dawny teatrzyk wodewilowy niemiecki i już wchodzimy na plac Wolności. To stąd szli powstańcy wielopolscy do powstania, to tu budowano system obrony w czasach II wojny, to tu odbywają się manifestacje w obronie wolności.
Plac otaczają historyczne gmachy. Jednym z nich jest biblioteka Raczyńskich, wielka polska fundacja z nadania hrabiego Edwarda Raczyńskiego architektonicznie kojarzy się z Luwrem lub klasycznymi greckimi gmachami użyteczności publicznej. Polska, dostępna każdemu biblioteka miała za zadanie przeciwstawić się germanizacji. W szczytowym momencie, przed II wojną światową liczyła około 16 mln tomów. Funkcję biblioteki publicznej spełnia do dziś.
Przed nią fontanna Higieji, odnowiona studzienka, także z fundacji hrabiego Edwarda Raczyńskiego. Co ciekawe, ma twarz żony fundatora, Konstancji.
Przy placu stoi także Hotel Bazar, historyczna budowla, gdzie wykuwała się polskość pod kierunkiem choćby hrabiego Dezyderego Chłapowskiego. O tamtych czasach opowiada słynny polski serial pod tytułem „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy”.
No i w końcu Muzeum Narodowe. To właśnie tu doszło do sensacyjnej kradzieży jedynego w polskich zbiorach obrazu Paula Moneta, czyli „Plaży w Pourvill”. Muzealnicy zorientowali się po czasie, a policji aż 10 lat zabrało odnalezienie złodzieja i obrazu. Złodziej wpadł, bo… przestał płacić alimenty i jego odciski palców znalazły się w bazie danych. A obraz wrócił do muzeum i ma do dziś osobistego strażnika.
Zamek, Mozart i damy
Z Muzeum idziemy w dół ulicą Paderewskiego, przy pomniku 15 Pułku Ułanów skręcamy w lewo i podchodzimy na wzgórze Przemysława do właśnie odbudowanego zamku Przemysła II, fanaberii niezrozumiałej dla większości oszczędnych Wielkopolan, przez wielu z nich przyjaźnie nazywanej kitem ostatecznym. Budowla stoi w miejscu historycznego zamku Przemysła II, ale nikt nie wie, co w nim będzie. Na razie sobie jest.
Ale w tym zamku można spotkać Białą Damę. To duch Ludgardy, żony Przemysła II zmarłej w tajemniczych okolicznościach. W listopadowe wieczory pod murami zamku krąży na karym koniu Czarny Rycerz , ponoć rycerz nieszczęśliwie zakochany we władczyni. No niestety, nie jest dane im się spotkać.
Tuż obok stoi barokowa bryła kościoła ojców franciszkanów. Oprócz cennego wnętrza w tym kościele jest jeszcze jedno coś, co nadaje mu cechę odrębności. Otóż jest to jedyne w Polsce miejsce, w którym co roku w nocy z 4 na 5 grudnia odprawiana jest msza św. za spokój duszy Wolfganga Amadeusza Mozarta oraz grane jest jego Requiem, ostatnia i najsłynniejsza kompozycja geniusza z Wiednia. Msza odbywa się w godzinę agonii wielkiego muzyka.
Schodzimy wąską ul. Franciszkańską w dół i po chwili odsłania nam się poznański Stary Rynek. Kierujemy się w prawo, przechodzimy pod pomnikiem św. Jana Nepomucena, skąd można zerknąć na zieloną pyszną kamienicę zwieńczoną skrzydlatym stworem. To pałac Działyńskich z ich herbem, czyli Ogończykiem.
Idziemy dalej i wchodzimy w wąską uliczkę, w której widać kościół farny, czyli ten najbliżej rynku. To pojezuicka barokowa perełka zachwycająca przepychem. No i tu właśnie spotykamy Czarną Damę, która rezyduje w okolicy organów, najlepszych zresztą w całej Wielkopolsce. To duch ich fundatorki, tajemniczej wielkopolanki, która pilnuje, aby instrumentowi nic się nie stało.
Wracamy na Stary Rynek. Po drodze jeszcze tylko rzut oka na plan Poznania z XVII wieku, czyli sgrafitto na ścianie pałacu Górków, dziś Muzeum Archeologicznego.
Przechodzimy obok jedynego w Polsce Muzeum Instrumentów Muzycznych, i stajemy tak, aby widzieć Pręgierz i Ratusz.
Ale to opowieść na inną wycieczkę. Przejście tej trasy zabiera nam około trzech godzin. Szła pisząca te słowa, która po latach zaczęła doceniać uroki Wielkopolski, drugiego po Dolnym Śląsku regionu zachwycającego urokiem i historią.
Renata Ochwat
Po raz pierwszy od lat województwo lubuskie pokazało się w ITB, największych targach turystycznych w Europie. Na ten czas do Berlina zjechał się cały świat.