2016-07-04, Na szlaku
Już tylko rozpadające się Mauzoleum rodziny von Brandt wystarczy, aby się wybrać do Dankowa, malutkiej wsi leżącej w połowie drogi między Barlinkiem a Strzelcami Krajeńskimi.
Mauzoleum, czyli w narzeczu miejscowych Trupiarnia
Rozpadające się dziś muzeum z zachowaną jeszcze rozetą, jak w paryskich katedrach, leży na uboczu, w kierunku na Strzelce Krajeńskie. Dokładne miejsce pokazują strzałki. To miejsce dziś przygnębia, ale też pokazuje, że von Brandtowie i Erxlebenenowie byli zamożni, przywiązywali wagę także do życia po życiu. Jak można przeczytać w książce Tomasza Hołyńskiego „Tankow. Gwałt architektury” miejscowi, którzy przyjechali do wsi po 1945 roku, masowo tam chodzili. Otwierali trumny, brali kości na pamiątkę, no i ostatecznie wrzucali te trumny do jeziora. Dziś trumien nie ma, stoi puste zniszczone i zaniedbane mauzoleum, świadek minionego świata.
Po powrocie do wsi widać Polkę-Pełcz. Rzeczka jest dopływem Noteci. I cały czas nie bardzo wiadomo, skąd się wzięła taka dość jej egzotyczna nazwa.
Na pierwszy plan wybija się śliczny neogotycki kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa z 1840, którego cechą charakterystyczną jest wielokolorowy dach. Potem droga wiedzie wśród resztek zabudowań Pałacowych von Brandtów. To właśnie tu wydarzyła się tragiczna historia końca życia ostatniej właścicielki wsi, czyli Cory von Alvensleben, która nie zdążyła uciec przed Armią Czerwoną i wraz z kilkoma osobami, jak leśniczy Pieper, żona ogrodnika, z dzieckiem, gospodyni klucza pałacowego oraz dwie uciekinierki 29 stycznia 1945 roku popełniła samobójstwo. Pani na Dankowie została pochowana na terenie wsi, a miejsce pochówku jest znane, choć nieoznaczone. I to jest znów kolejna tajemnica.
Droga prowadzi obok starego dębu, dziś pomnika przyrody. To jeden z trzech starych wielkich dębów liczących ponad 500 lat. Też prawdziwa rzadkość, bo takie stare dęby jednak w kępach nie rosną.
Warto się przejść obok stajni w unikatowym stylu Tudorów. W Polsce prawdopodobnie nie ma drugiego budynku gospodarczego utrzymanego w tym i tak rzadko spotykanym stylu. Już ruina, ale dumna. Ma pazur.
Pałac, którego nie ma
We wsi nie zachował się nawet ślad po pałacu. Stał on na tyłach kościoła, dziś tu jest wielki plac. Z jednej strony przystaje on do zachowanych budynków, w tym do Oranżerii, z drugiej dochodzi do jeziora Wielgiego. Stał jeszcze po II wojnie światowej. Tomasz Hołyński w swojej książce tak opisuje jego rozbiórkę: „Rozbiórkę pałacu pamięta pan Szymon Urban. W Dankowie zamieszkał w 1950 roku. Mówi, że pochodzi z „Rodzin Wysiedlonych”. Pytam: Jest pan Łemkiem? Odpowiada: - Tak, przyjechałem w ramach Akcji Wisła z powiatu gorlickiego na Podkarpaciu. Mieszkałem w miejscowości Zdynia (…).Pan Szymon już wie, że jestem zainteresowany historią pałacu w Dankowie. Na moje pytanie odpowiada: - Pamiętam go dobrze, ten pałac taki był: Piwnice były w stylu gotyckim wymurowane. Wszystko było elegancko płytkami wyłożone, jedynie tylko kotłownia nie była. Wszędzie były żeliwne schody, a plusz był nitowany i do każdego pomieszczenia miał inny kolory. Na górze były pobudowane werandy ogrodzone balustradą żeliwną, a na dole były żeliwne podesty. Tłukliśmy to. Sam nie byłem. Wszystko wtedy ludzie tłukli i wywozili na złom. Wie pan, nikt się tym nie interesował. Ciężko było, trzeba było pole orać, a skup złomu był w Bobrówku”.
Danków, malutka wieś, ma bogatą bibliotekę, bo ma niemiecką monografię, jeszcze sprzed II wojny światowej. Osobną monografię wsi opracował prof. Edward Rymar. Teraz do półki dołącza książka Tomasza Hołyńskiego. A jak do osobnych pozycji dołączyć jeszcze liczne artykuły i opracowania, to mamy już kolorowy zawrót głowy.
Wieś zniewala swoim urokiem. A latem ma jeszcze jeden dodatkowy walor. Dwa jeziora…
Renata Ochwat
Po raz pierwszy od lat województwo lubuskie pokazało się w ITB, największych targach turystycznych w Europie. Na ten czas do Berlina zjechał się cały świat.