2016-07-31, Na szlaku
Dla nas Polaków Maroko jest właściwie jedynym bezpiecznym krajem muzułmańskim do zwiedzania i wypoczynku.
Podczas 15 dni niedawnego pobytu w tym bardzo ciekawym kraju nie spotkałem się z ani jednym przypadkiem agresji czy nawet niechęci ze strony miejscowych. Jedyny incydent miał miejsce na targowisku w Marrakeszu, gdy sprzedawca soku truskawkowego bardzo ociągał się z wydawaniem reszty z banknotu o większym nominale. Od tego czasu nosiłem monety na co pomniejsze zakupy.
Marokańczycy są uprzejmi, ale co innego kupcy i handlarze wszelkim towarem. Niektórzy potrafią być dość natarczywi przy proponowaniu swojego towaru i nie wystarczy jedno ,,merci’’ po francusku czy ,,thank you’’ po angielsku, by dał sobie spokój z nagabywaniem. Ale takie są zwyczaje we wszystkich krajach arabskich i trzeba je zaakceptować albo nie wybierać się w te rejony świata.
Maroko jest bardzo zróżnicowanym krajem pod względem zamożności. Obok oszałamiającego bogactwa są dzielnice biedy i żebracy. Tylko nieliczni – przeważnie pracownicy administracji państwowej – mają prawo do emerytury. Większość starszych ludzi skazana jest na pomoc dzieci lub żebraninę.
Walutą Maroka jest dirham, za jedno euro w kantorach dają około 10 dirhamów, co ułatwia nam przeliczanie cen miejscowych towarów. Polski turysta w Maroku czuje się komfortowo pod względem finansowym, bo większość cen zbliżona jest do polskich. Zakupy na targowiskach wymagają oczywiście – jak w całym świecie arabskim – negocjacji cenowych i znajomości liczb po francusku lub angielsku, bo w tych właśnie językach zagadują europejskich turystów miejscowi kupcy.
Tutaj pewna ciekawostka. Jeśli w latach 80. i 90. Polskich turystów zachęcano do zakupów okrzykami ,,Walesa’’, to teraz dominuje jedno wezwanie: ,,Lewandowski’’. Nasz czołowy piłkarz jest tam bardzo popularny.
W Maroku można się tanio napić świeżo wyciskanego soku z pysznych pomarańczy za 0,5 euro, z truskawek i trzciny cukrowej za 1 euro. Tradycyjną marokańską potrawą - jak nasz bigos - jest tam tażin, czyli pieczony w glinianym garnku z charakterystyczną stożkową przykrywką gulasz z warzyw i mięsa, przeważnie baraniego. Za dużą porcję tażinu z ogromnym kawałkiem chleba zapłaciłem 4 euro.
Bardzo zgrabne i kolorowe miniaturki garnków tażin są chyba najczęściej kupowaną pamiątką przez turystów. Kosztują przeważnie od 1 do 2 euro.
Zwłaszcza na bazarach, zwanych z arabska sukami, można się obkupić we wszelkie owoce – pomarańcze i banany od 0,5 euro za kilogram, daktyle i figi od 3 euro czy niezliczony wybór bardzo słodkich ciasteczek na miodzie – od 3 euro. Na innych straganach pełno badziewia znanego nam z naszych targowisk. Turyści wyjeżdżający z biurem podróży mają zagwarantowane bardzo obfite śniadania i obiado–kolacje, zatem za dnia kupują sobie w barach lekkie posiłki z napojami.
Maroko to oczywiście także wspaniałe zabytki. Myśmy zaczęli od dość nietypowego, bo wielkiego, czynnego całą dobę egzotycznego placu Dżamga el Fna w Marrakeszu, wpisanego na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Pełno tam odzianych w ludowe stroje zaklinaczy węży, połykaczy ognia, treserów małp w strojach Messiego czy Ronaldo oraz przenośnych garkuchni. Tu uwaga dla turystów: za pozowanie do zdjęć tamtejsi ludzie życzą sobie zapłaty, jednego dolara lub euro.
W Fezie – duchowej i religijnej stolicy Maroka – zachwycaliśmy się ogromną mediną, czyli zabytkowym miastem z 9 tysiącami krętych uliczek. Na każdej oczywiście mnóstwo straganów i sklepików.
Casablanca to m. in. meczet Hassana II z najwyższym na świecie, 200 metrowym minaretem. Miłośnicy filmu zapewne wiedzą, że słynny film ,,Casablanca’’ z Humpreyem Bogartem nie był kręcony w tym mieście, lecz w Tangerze. Pewna Francuzka prowadzi jednak tam restaurację ,,Ricky’’, znaną z akcji filmu. Za robienie w niej fotek każe sobie oczywiście słono płacić.
Maroko ma ponad 1.800 km linii brzegowej, jego podstawowe źródło dochodów to zatem rybołówstwo. Przyciąga corocznie miliony turystów, zwłaszcza z Francji. Było wszak do lat 60. Kolonią francuską, a języka francuskiego uczą się Marokańczycy już w szkołach podstawowych. W szkołach średnich i na wyższych uczelniach francuski jest językiem wykładowym.
Kto nie chce targować się o ceny na bazarach, w każdym dużym mieście znajdzie supermarket ze stałymi cenami. Z tym, że często jest to zaledwie kilka półek z podstawowymi artykułami spożywczymi, zwłaszcza z napojami. W Agadirze – gdzie zwykle lądują samoloty z polskimi turystami - jest natomiast ogromny hipermarket ,,Marjanne’’ z wielkim wyborem wszelkich towarów w stałych cenach. Jak w każdym cywilizowanym kraju – hipermarket położony jest na obrzeżach miasta, by nie psuć interesu drobniejszym kupcom.
Jak w każdym kraju muzułmańskim, również w Maroku trudno kupić alkohol. Piwo i wino serwowano nam jedynie w hotelowym barze, ceny europejskie.
Andrzej Włodarczak
Po raz pierwszy od lat województwo lubuskie pokazało się w ITB, największych targach turystycznych w Europie. Na ten czas do Berlina zjechał się cały świat.