2016-08-18, Na szlaku
Na pierwszej stronie jadłospisu restauracji przy ulicy Olimpijskiej w Karpaczu stoi, że w tej budowli był Andrzej Duda.
Na drugiej stronie jest czarno na białym, co mu podano na obiad i co zjadła jego świta. Teraz efekt tego jest taki, że kelner chodzi z głową wysoko zadartą i traktuje gości jak intruzów. Pewnie przede wszystkim dlatego goście nie walą do restauracji stadami, bo chyba nie z innych powodów.
Karpacz to już nie jest miasto takie, jakie poznałem jako student. Tam, gdzie dawniej były budynki FWP i PTTK, wyglądające mniej więcej tak, jak je zostawili Niemcy w 1945 r., stoją rezydencje, luksusowe hotele z basenami, restauracjami, spa i pewnie tylko sam Pan Bóg wie, z czym jeszcze. Tamto było na kieszeń przeciętnie zarabiającego Polaka. Dziś trzeba mieć dużo więcej na koncie albo w kieszeni niż przeciętny Polak. Moja znajoma, która zna Karpacz jak mało kto, bo mieszka w tym mieście, twierdzi, że ostatnio wszystko podrożało i mimo deszczowo-chłodnego lata przyjezdnych jest dużo więcej niż w zeszłym roku. Jej zdaniem to skutek programu 500+. Mąż znajomej nie wierzy w to, ale jako osoba nie przeciwstawiająca się żonie, twierdzi, że coś prawdy w tym jest. Szczególnie w postaci ofert skierowanych do młodych.
Czasem trzeba bardzo uważać, żeby się nie nabrać. Na przykład są aż dwa muzea z klockami lego, oddalone od siebie o 1,5 km. Po zaliczeniu pierwszego, tańszego, dzieciaki domagają się odwiedzin w drugim, lepszym. Lepsze, ale i bilety wstępu są droższe. Dawny dworzec kolejowy to dziś biblioteka miejska, do której przyjezdni raczej nie wchodzą i dwa muzea. To drugie, nazwane Muzeum Kolejnictwa, można sobie darować, bo pomieszczenie małe i ubożuchne. Co innego instytucja, która zajmuje sale w centrum kompleksu. Na dwóch piętrach jest tam Miejskie Muzeum Zabawek. Miasto miało to szczęście, że dostało eksponaty ze zbiorów wybitnego znawca teatru, twórca i głównego szefa wrocławskiej Pantomimy, Henryka Tomaszewskiego. Kilka kilometrów, na cmentarzu przy kościele ewangelickim Wang, znajduje się jego grób. Obok spoczywają prochy drugiego spośród wielkich wrocławian, Tadeusza Różewicza, poety, dramaturga i prozaika. Wracając do muzeum zabawek – jest to miejsce, w którym najlepiej czują się babcie i starsze mamy. Młode mamy najwyżej zainteresuje Barbie, ale zanim do dotrą do lalki w innych wersjach, z nudów poszukają czegoś bardziej interesującego, np. rosyjskich matrioszek. O chłopcach nie wspominam, bo dla nich niewiele tam ciekawego. Chłopcy powinni się wybrać do parku linowego i tam sprawdzić swoje umiejętności wspinaczkowe. Ich ojcowie do parku pod Orlinkiem (ten dawniej luksusowy hotel nieczynny, do sprzedania) i wspinać się na skoczni narciarskiej K-85. Z innych atrakcji wypada wspomnieć o Karkonoskich Tajemnicach. To miejsce, gdzie odwiedzający otrzymują „lekcję historii, techniki oraz życia w górach rządzonych przez czary i niezbadane zjawiska przyrody”. Za 19 zł dorośli i dzieci za 15. Podałem kilka przykładowych miejsc na wypadek, gdyby padało albo przyjezdnemu nie chciało się drałować na Śnieżkę (1602 m n.p.m.) czy do najpiękniej położonego schroniska Samotnia (1195 m). Zresztą na Śnieżkę większość dostaje się najpierw wyciągiem na Kopę (1377 m), a potem piechotą. Zatrzymując się w schronisku Śląski Dom (1400 m). W centrum miasta jest deptak. Zatłoczony nie mniej niż ten w Sopocie, Ciechocinku i podobnych miastach.
No i sprawa samochodów. A właściwie parkingów. Przy większości hoteli i restauracji są wyznaczone miejsca dla samochodów, ale pod warunkiem że kierowca ma ochotę stać się gościem. Inni wara. W centrum są parkingi. Zapchane niemiłosiernie. Godzina w centrum kosztuje od 5 zł, z dala od magistratu – 3 zł. W pobliżu Białego Jaru można postawić auto na cały dzień, za co trzeba zapłacić 15 zł.
Już nie tylko Karpacz zrozumiał, że turyści kupią wszystko i zapłacą każdą cenę, szczególnie kiedy leje. Niemal w każdej miejscowości Kotliny Jeleniogórskiej jest coś, co wabi przyjezdnych. W Kowarach zaraz za zrujnowaną fabryką dywanów, przy ulicy Zamkowej, od 13 lat przybywa zamków i pałaców. Jest ten sam zamek co w Książu pod Wałbrzychem, kościół Pokoju w Świdnicy, wrocławski ratusz, ten sam zamek co w Kliczkowie między Żaganiem i Bolesławcem, tyle że w skali 1:25. Budowle, które stoją w Parku Miniatur Zabytków Dolnego Śląska przekroczyły granice, nawet granice państw. To dlatego można w nim zobaczyć zamek w niemieckim Bad Muskau (zaraz za Łeknicą) i pałac w czeskim Vrchlabi.
W Karpaczu jeszcze bez trudu można porozumiewać się po polsku. Ten język słychać najczęściej, ale i często czeski, niemiecki, holenderski, angielski, szwedzki.
A kto nie ma ochoty chodzić po górach, szwendać się po deptaku, kupować badziewia zwane pamiątkami z Karpacza itd., może wybrać się za granicę. Jednodniowa wycieczka do Drezna kosztuje 88 zł, do Pragi (78 zł), do Saksonii Szwajcarskiej (88), do czeskich jaskiń (68).
Tekst i zdjęcia
Alfred Siatecki
Po raz pierwszy od lat województwo lubuskie pokazało się w ITB, największych targach turystycznych w Europie. Na ten czas do Berlina zjechał się cały świat.