2017-01-26, Na szlaku
Najkrótsza droga z Polski do Chin wiedzie przez Antwerpię, skąd po całonocnym przelocie samolot ląduje w Pekinie.
Nie każdy, kto zapłacił za przelot, hotele, przejazdy i przewodnika, może zwiedzać Chiny, o czym przekonała się moja znajoma.
Po przejściu do pawilonu na pekińskim lotnisku moja znajoma kichnęła raz, potem jeszcze raz. Dostrzegł to inspektor sanitarny i kiedy podała paszport strażnikowi granicznemu, poprosił ją na rozmowę. Badanie w lotniskowym gabinecie potwierdziło, że moja znajoma gorączkuje, a to oznaczało, że zamiast podziwiać zabytki kultury chińskiej i smakować wschodnie potrawy, do końca wycieczki będzie się kurowała w szpitalu. Nie pomogło błaganie, straszenie, płacz. Było to tym dziwniejsze, że w największych miastach, a tylko do takich zaglądałem, większość młodszych mieszkańców miała zasłonięte usta i nosy. Ulice wyglądały tak, jakby jeszcze nie podniosła się mgła. To smog.
Tyle samochodów, tyle kominów i chyba ciężkie powietrze może być przyczyną zamglenia Pekinu, Szanghaju, Luoyangu, Suzhou. W innych miastach nie byłem. Przy okazji: najbardziej powszechnym autem w Pekinie (na moje oko) jest volkswagen. Najbardziej popularnym pojazdem jest rower. Niewiele mniej riksz jeździ ulicami wielkich miast.
Kto ma zamiar wybrać się do Chin, powinien mieć kieszeń pełną dolarów. Euro raczej nie chodzi. Banki, a w każdym hotelu jest placówka banku narodowego, wymienią wszystko. Za dolara dają po 8 z ułamkiem ichniego yuana. Ćwiartkowa butelka wody w sklepie i autobusie kosztuje 4 yuany, tyle samo piwo w puszce, cola – 5. Za zwykłą herbatę w herbaciarni trzeba zapłacić nawet 20 yuanów. Kawa troszeczkę jest droższa. Bejdźing kaoja, czyli kaczka po pekińsku niczym nie różniła się od tej, którą jadłem w chińskiej restauracji w Zielonej Górze, a może nawet przyrządzona w Zielonej Górze była smaczniejsza. Na jedzenie nigdy nie narzekałem, chociaż często nie wiedziałem, co jest na talerzu. Jajka na twardo, gotowane w herbacie, wyglądały jak zbuki, ale smakowały jak jajka z chrzanem. Gdyby nie kształt i kolor nie wiedziałbym, że na półmisku jest sałatka pomidorowa. Zielone ogórki też miały inny smak. To samo kapusta, kalafior i co tam jeszcze było na stole. A w ogóle to kelnerzy nie podsuwają pod nos dań, tylko układają półmiski na obrotowych nadstawkach i każdy bierze to, na co ma ochotę. Turyści biorą wszystko i nawzajem się przepytują. Gdyby spytać kelnera, pewnie by odpowiedział, ale nie wyjaśni, że bo iło gu lao żoł to wieprzowina w sosie słodko-kwaśnym, tsu liu baj tsaj – kapusta pekińska, ju mi geng – zupa kukurydziana, dziao dzy – pierożki, mi fan – ryż, baj dziou – wódka, hong cza – czarna herbata, liu cza – zielona herbata, ke le – coca cola.
Z miasta do miasta jeździłem pociągami i autokarami. Dworce kolejowe były zapchane, za to pociągi czyste i szybkie. Z Szanghaju wyjechałem wieczorem, rano byłem w Pekinie, a to około tysiąca kilometrów w wagonie sypialnym. Autostrad też musi być wiele, skoro ich numeracja jest trzycyfrowa. Przed wyjazdem do Chin trochę poczytałem o Państwie Środka. Przewodnik turystyczny podał, że jest tam 123 tys. km autostrad i dróg szybkiego ruchu.
Byłem, widziałem i drugi raz tam nie pojadę do Chińskiej Republiki Ludowej. M.in. dlatego, że byłem zdany na przewodników, a za granicą Rzeczypospolitej lubię sam zaglądać. Poza hotelem, gdzie napisy były po angielsku, czułem się jak analfabeta.
Tekst i zdjęcia
Alfred Siatecki
Po raz pierwszy od lat województwo lubuskie pokazało się w ITB, największych targach turystycznych w Europie. Na ten czas do Berlina zjechał się cały świat.